Rok bez mamy i taty – podsumowanie.
Na chwilkę odbiegnę od tematyki wakacyjnej, ze względu na ważny dzień zbliżający się w życiu naszej starszej córki. W przyszłym tygodniu czekają ją pierwsze zajęcia adaptacyjne w przedszkolu 🙂
Dziś chciałabym się pokusić o podsumowanie ostatniego roku, roku w którym po raz pierwszy dzieciaki zostały pod opieką inną niż dziadkowie, czy mama i tata.
Kiedy na świat przyszła E., plan był taki, by w miarę możliwości przez 2 lata maluszek był pod naszą opieką (rok z mężem i ze mną a drugi rok już tylko ze mną). Wraz z pojawieniem się na świecie J., wiedziałam, że zostanę sama z dwójką dzieci. Jak wiecie tamten rok był dla nas wszystkich ciężki, rodzice, którzy niestety nie mieszkają blisko, pomagali nam jak mogli, ale na co dzień musieliśmy sobie radzić sami. Wraz z przeprowadzką poza miasto, musieliśmy rozejrzeć się za właściwą placówką dla naszych dzieci. Wcześniej mieszkaliśmy bardzo blisko żłobka i przedszkola i w moich najskrytszych marzeniach, kiedy to bezskutecznie walczyliśmy o potomstwo, widziałam siebie właśnie tam odprowadzającą dzieci rano przed pracą. Życie potrafi jednak być przewrotne. Marzymy o czymś i można powiedzieć, że te marzenia się spełniają, ale w zupełnie inny sposób i oczywiście nie wtedy kiedy byśmy sobie tego życzyli.
Przekraczając pierwszy raz mury żłobka w naszej miejscowości, wszystko wydawało się takie obce i nierealne. W głowie byłam nadal na etapie moich dzieci jako niemowlęta a tu nagle mam je przyprowadzać za rączkę i zostawić w jakimś obcym budynku?
Sam budynek żłobka jest wprawdzie wspaniały. Wyremontowany, wygodny, z dużym placem zabaw na którym znajdują się wszelkiego rodzaju atrakcje jakie tylko dziecko może sobie wymarzyć. Do tego piaskownica, tablica edukacyjna i ogromna drewniana altanka ze stoliczkami i ławami do wykorzystania przy dobrej pogodzie.
Salki świeżutkie, nowo wyposażone w sprzęty i zabawki potrzebne maluchom. Urocze łazieneczki z maleńkimi toaletami i nisko osadzonymi umywaleczkami, by dzieciom było łatwiej dbać o higienę. Dla każdego też osobny nocniczek a w salce dla najmłodszych stołki do karmienia i przewijaki. Na środku kilka stolików z odpowiednio przygotowanymi krzesełeczkami, a każdy z nich z indywidualnym imieniem dziecka.
Wszystko urocze, ale jest jedno ale – nie ma tam przecież mamy i taty.
Idąc na zajęcia adaptacyjne, wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani. Przy samochodzie nagrałam telefonem krótki filmik upamiętniający tę chwilę w której bądź co bądź czułam, że moje dzieci w jakiś sposób wylatują spod moich skrzydeł
~ Cieszysz się, że idziesz do żłobka? pytam starszą córkę.
~Tak.
~A będziesz opiekować się siostrą?
~Tak, będę.
~A co będziesz robiła w żłobku?
~Bawiła się.
~I co jeszcze?
~Jadła. Odpowiedziała moja rezolutna wtedy dwulatka. A więc wszystko uwiecznione na filmie a my ruszamy na podbój żłobka.
Budynek, który do tej pory kojarzył mi się tylko z pustymi murami i kilkoma pracownikami, nagle zaczął tętnić życiem. Dzieci w różnym wieku ze swoimi rodzicami i rodzeństwem wypełniały coraz liczniej największą salę. Grupa najmłodsza, czyli tam gdzie trafiła J. miała zajęcia osobno, natomiast grupa E. i grupa najstarsza poznawały uroki żłobka razem. Musieliśmy się więc rozdzielić. Ja zostałam z E. a mąż udał się do salki maluchów z J.
Na początek zabawa w okręgu. Każde dziecko siedziało przed rodzicem i podając sobie piłeczkę, trzeba było w jednym zdaniu coś o nim powiedzieć. Wszystko fajnie, tylko gdy piłeczka doszła do mnie, nie było mojego dziecka! Ani na chwilę nie miała zamiaru siadać. Ogromna ilość bodźców wokół mojej córki sprawiła, że była ona tak zafascynowana tym miejscem, że ani jej się śniło siadać i bawić w jakąś nudną grę.
Cisza. To jest E. mówię i próbuję namierzyć ją wzrokiem. Jeszcze przed chwilą stała obok mnie i woziła w wózku swoją ulubioną maskotkę. Yyyyy, chyba nie ma mojego dziecka. Wychowawczyni uśmiecha się a w tym momencie słychać głośny dźwięk spuszczanej wody w toalecie. No cóż, już wiedziałam gdzie znajduje się moje dziecko… Najwidoczniej dużo ciekawsze od przedstawiania się było obejrzenie miejsca, gdzie po naciśnięciu atrakcyjnego guziczka leci woda…
Nasza kochana E. nie wzięła udziału w ani jednej wspólnej zabawie. Niczym kot chodziła swoimi ścieżkami, poznając cały żłobkowy obiekt łącznie z korytarzem i wszelkimi pomieszczeniami gospodarczymi. Po jakimś czasie dołączył do nas mąż z J. i przez resztę czasu byliśmy już w 4. Dziewczyny siadły na moment, ale tylko po to, by się napić i zjeść przygotowane przeze mnie wafelki ryżowe. Już wtedy wiedziałam, że im się spodobało.
Drugi dzień dni adaptacyjnych był dla mnie ciężki. Rozpoczynające się dość wcześnie godzinowo zajęcia sprawiły, że mąż musiałby trzy dni wyjść wcześniej z pracy. O ile dwa dni to nie problem, w ten jeden musiałam zostać sama. Kursowałam więc od sali do sali, zostawiając dziewczynki na moment same. Dziś wiem, że powinnam była zabrać jedną z nich i spędzić czas tylko w jednej grupie. Chaos i zakłopotanie sytuacją sprawiły, że nie myślałam trzeźwo. Na szczęście kolejnego dnia byliśmy już w pełnym składzie!
Co dał żłobek naszym dzieciom?
* Nauczył dyscypliny
3 komentarze
Lady Makbet
Super, że znalazłaś dla dziewczynek takie przyjazne miejsce! W moim mieście jest taka walka o miejsce w żłobkach i przedszkolach, że nie wiem, czy w ogóle będę miała jakiś wybór, jak przyjdzie co do czego. A też bym chciała, żeby Księżniczka była przynajmniej tak zadowolona, jak Twoje dziewczynki.
izzy
U nas też nie jest łatwo. Ze żłobkiem trochę nam się udało, bo został dopiero co otwarty i nie każdy może jeszcze o nim wiedział (żłobek jest państwowy) W tym roku młodsza została już "z urzędu", ale wiem, że już też była walka o miejsca. Z przedszkolem to uważam, że był jakiś cud, ręka Boża, bo jest to najlepsze przedszkole w okolicy i walą tam drzwiami i oknami. E. dostała się do niego w rekrutacji uzupełniającej. Nawet nie spieszyłam się, by przeczytać listę przyjętych, bo byłam pewna, że jej tam nie ma! Podejrzewam, że część ludzi nie wiedziała, że by przystąpić do rekrutacji uzupełniającej składa się od nowa wszystkie dokumenty (głupie to, ale tak u nas jest wszędzie) Mnie się też wydawało, że jakoś to pójdzie z automatu, ale nie. Część dzieci idzie gdzie indziej (można wybrać 3 przedszkola), część w międzyczasie do zerówki. Założę się, że niektórzy nie dopytali i po prostu tych dokumentów nie złożyli.
U nas dzieją się rzeczy niewyobrażalne jeśli chodzi o żłobki i przedszkola. Ludzie specjalnie potrafią nawet wziąć rozwód na papierze, żeby startować jako samotna matka/ojciec, bo za to mają dodatkowe punkty.
U nas w województwie mazowieckim jest tak, że jeśli dziecko nie dostanie się do państwowego przedszkola, to miasto/gmina musi zapewnić mu pobyt w przedszkolu prywatnym, podpisując do tego odpowiednią z nim umowę (Ty płacisz tyle co za państwowy, resztę pokrywa miasto) Z tym, że nie wiadomo jakie przedszkole Ci wyznaczą, niekoniecznie Ci się spodoba 🙁
Może już zapisz Księżniczkę do żłobka/przedszkola. U nas taką listę już się tworzy jak kobieta jest w ciąży. Straszne, że tak jest powiem szczerze.
Lady Makbet
Nawet nie wiedziałam, że już mogę. Masz rację, sprawdzę to.