Wojna damsko – męska, czyli o podejściu mężczyzn do problemu niepłodności i adopcji
Podobno udowodniono, że pochodzimy z innych planet. Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Venus. Często przecież myślimy inaczej, mówimy co innego, lubimy co innego, nasze mózgi pracują w inny sposób. Jak więc znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia jeśli chodzi o tak ważne rzeczy jak niepłodność czy adopcja? Jak rozmawiać efektywnie, by nie oskarżać się nawzajem?
Z problemem niepłodności spotykamy się na co dzień. Ciągle przecież słychać, że koleżanka nie może zajść w ciążę, ktoś tam z rodziny, w pracy, w telewizji oglądamy różnorakie programy temu poświęcone. Jednym słowem problem jest ogromny. Obserwujemy, słuchamy, ale czy potrafimy o tym mówić? Chyba nie. Jeśli problem nas nie dotyczy, to co możemy powiedzieć sąsiadce, która bezskutecznie walczy o potomstwo? Wiele razy słyszałam od ludzi, że na nas też przyjdzie kolej. Ale to tak nie działa. Jak więc rozmawiać ze swoim współmałżonkiem o TYCH SPRAWACH, skoro często nie potrafimy nawet porozmawiać ze swoją mamą, przyjaciółką, siostrą. Wszyscy wiedzą o problemie, ale czy kiedykolwiek jesteśmy w stanie tak naprawdę szczerze porozmawiać z kimś o tym co nas boli? Z moich obserwacji największym problemem w naszym społeczeństwie jest brak komunikacji między ludźmi. Oczywiście jesteśmy w stanie wymieniać poglądy na temat filmów, sukcesów kulinarnych, które to stały się ostatnio takie modne, czy też kosmetyków, ubrań. Ale czy potrafimy szczerze powiedzieć małżonkowi co nas trapi, co leży nam na sercu? Jeśli nie to pytanie dlaczego? Czy może obawiamy się, że nas wyśmieje, czy może najzwyczajniej w świecie nie zrozumie?
Niepłodność, walka o dziecko jest dla nas kobiet ogromnym przeżyciem. Spełnione żony, kilka lat po ślubie, czekamy na pojawienie się potomstwa. A tu nic. Napięcie narasta. Stajemy się niespokojne. Często nieświadomie jednak, widzę, że kobiety odsuwają mężczyznę, tak jakby ciężar tego problemu musiał w większości leżeć po naszej stronie. To my przecież biegamy robić badania, to my monitorujemy owulację, robimy zastrzyki do IVF ograniczając rolę mężczyzny do zbadania nasienia i przeanalizowania wyników. Ile razy udaje się parom szczerze rozmawiać o uczuciach, oczekiwaniach, rozczarowaniach i alternatywach na przyszłość? Ile par tak naprawdę się wspiera? Tego nie wiem, ale zaobserwowałam też kilka prawidłowości w zachowaniu mężczyzn.
Pierwszy typ to MĘŻCZYZNA MACHO. Kiedyś usłyszałam od koleżanki, że jej mąż się nie przebada, gdyż jest na pewno 100% mężczyzną i problem niepłodności jego nie dotyczy. Nic dodać nic ująć. Taki mężczyzna żyje tym, iż celem jego życia jest zasadzenie drzewa i wybudowanie domu. To drugie być może osiągnie, ale czekanie na sadzonkę, aż zapuka do jego drzwi i poprosi, by ją zasadzić może u kresu jego życia okazać się tylko wielkim rozczarowaniem.
Drug typ mężczyzny AKCEPTUJE niepłodność, robi co każe mu żona, chodzi na badania, uprawia seks, kiedy trzeba, ogólnie uważając, że daje żonie całkowite wsparcie przy czym ogranicza się ono do zaplanowania dobrej prokreacji. O wsparciu psychicznym żona może zapomnieć.
Kolejny typ to ty PANIKARZA. Mamusia ciągle pyta co z dzieckiem, kiedy żona będzie w ciąży. Jak to nie możecie? To starajcie się bardziej. Kiedyś od kogoś słyszałam właśnie takie słowa. Spanikowany wraca do domu z butelką wina, organizuje miły wieczór. Może dziś się uda? Już tak długo się staramy. Co to będzie jak nie zajdzie? Co to będzie!!
Mamy również pana UDAJEMY, ŻE WSZYSTKO JEST OK. Ów pan, żyje sobie jakby nigdy nic, obarczając kobietę winą i zostawiając ją samą z problemem. Oraz pana PSA Z KULAWĄ NOGĄ, czyli taką osobę, która nieudolnie próbuje udawać, że pomaga.
Typów takich jest wiele, każdy mógłby dodać tu jeszcze pewnie kilkanaście. Ale wreszcie mamy ostatniego pana. Pana PRAWDZIWEGO MĘŻA. To on rozmawia, to on stara się zaproponować rozwiązanie, to on płacze razem z nami, gdy już oboje jesteśmy bezsilni, to on obejmuje ramionami i przytula, gdy nie wie co ma powiedzieć. Nie oskarża, nie obwinia, nie moralizuje, tylko kocha i wspiera. Przeżywa brak dziecka tak samo mocno, tylko inaczej. Nie widać jego łez, ale płacze w sercu – płacze podwójnie, bo nie ma dziecka i dlatego, że płaczemy my. Nie załamuje się nie dlatego, że mu nie zależy, ale pozostaje mocny by podać nam dłoń, gdy my już nie mamy siły wstać. Chodzi na badania, leczy się, choć nie jest to dla niego tak samo nieprzyjemne jak nasze wizyty u ginekologa. Przeżywa, cierpi,kocha,walczy. Na swój sposób.
Taki właśnie jest OJCIEC ADOPCYJNY. Decyduje się przyjąć dziecko urodzone przez inną kobietę, bo wie, że w ten sposób też może zasadzić drzewo. Wie, że miłość jaką obdarzy to dziecko, po trzykroć wynagrodzi mu brak biologicznego, że KOCHAM CIĘ TATUSIU smakuje tak samo. Nie definiuje męskości poprzez ilość posiadanych dzieci a poprzez ilość całusów i uścisków jakie dostaje od swojego dziecka.
Taki jest. Tatuś adopcyjny. Tatuś. Ten jedyny. Najważniejszy.
P.S. Zapytałam kiedyś mojego męża, czy gdyby mógł mieć dzieci biologiczne, gdybym nagle mogła zajść w ciążę to zamieniłby nasze dzieci? Powiedział, że za nic w świecie. To są takie dzieci na które on też czekał…Żadnych innych nie potrzebuje.