O kandydatach na rodziców adopcyjnych i grupach wsparcia.
Idąc na pierwsze spotkanie w ramach szkolenia rodziców adopcyjnych, zastanawialiśmy się jakich ludzi poznamy. Czy będą w naszym wieku? Czy będą mili? Jaką mają przeszłość? Czy też mają za sobą wieloletnie starania, czy też po prostu chcą adoptować dziecko, bo taką wybrali drogę. Te i wiele innych pytań kołatało nam się w głowie.
Wchodząc do ośrodka, zobaczyliśmy salkę wypełnioną ludźmi. Część osób zajęła już swoje miejsca, część krzątała się jeszcze robiąc herbatę czy kawę. Na spotkanie każdy miał przynieść albo coś do picia albo do jedzenia, aby atmosfera była przyjazna. Nie czułam jakiegoś wielkiego skrępowania, wszyscy wydawali się bardzo mili i wiedziałam, że jesteśmy tu po to samo. Pierwszy raz wiedziałam, że nie będzie niewygodnych rozmów o ciąży, o dzieciach.
Wybija właściwa godzina. Siadamy przy stolikach, wchodzi pani z OA i zaczynamy. Rozglądam się po sali. Każdy jest skupiony, nieco zdenerwowany. Przychodzi moment, żeby się krótko przedstawić i powiedzieć na jakie czeka się dziecko. Nikt nie chce zacząć, niczym w szkole wszyscy rozglądają się po pokoju licząc na ochotnika. Nie ma. Pani prowadząca wyznacza więc pierwszą parę z brzegu i tak każdy po kolei zdawkowo rzuca parę zdań o tym jak ma na imię, ile starał się o dziecko, jakie ma oczekiwania. Krótko, zwięźle, każdy chce mieć to już za sobą.
Pierwsza część szkolenia dotyczyła spraw formalnych związanych z adopcją, trudno więc było tu o własne rozważania i przemyślenia. Rozglądam się więc znów po sali i jestem trochę zaskoczona. Widzę jak jeden pan coś stuka ciągle na komórce, jego żona robi jakieś notatki w kalendarzu. Kolejny mężczyzna ziewa i nie wydaje się być zainteresowany tematem. Jego żona słucha, ale bez cienia uśmiechu. Podobnie inna para, która wydaje się być bardzo skupiona i poważna. Spoglądam jeszcze raz i widzę jeszcze jedną parę. Wydają się sympatyczni. No i wreszcie ostatnie małżeństwo. Spoglądam i wreszcie ktoś odpowiada mi uśmiechem.
W czasie przerwy wszyscy rozmawiamy, emocje trochę puszczają. Wszyscy wydają się być normalnymi ludźmi, którzy przyszli tu w tym samym celu – spełnić swoje marzenia o dziecku. Pełna optymizmu, przychodzę na kolejny dzień szkolenia. I tu zaskoczenie. Ludzie nie chcą rozmawiać. Rzucają jakieś pojedyncze myśli i nie mają zamiaru zagłębiać się w temat. Potrafię odróżnić strach od braku zwykłego zaangażowania. I tak było w tym przypadku. Ludzie po prostu nie mieli chęci zwierzać się ze swoich myśli. Jedynie para, z którą wymienialiśmy uśmiechy, zadawała pytania, starała się coś zainicjować. No, ale byliśmy sami w tym wszystkim. Szkoda. Idąc na to szkolenie, myślałam, że wymienimy się własnymi doświadczeniami, co nas martwi, co nas boli, czego się boimy. Ludzie, którzy wydawali się być mili na początku, okazało się zaczęli się później traktować jak konkurencję. A przecież to nie wyścig ani nie kolejka w sklepie. Wiedziałam, że każdy z nas czeka na dziecko, ale nie spodziewałam się, że będzie to taka walka. To wszystko trochę mnie rozczarowało. Rozumiem frustrację osób, które już bardzo długo czekają na telefon z ośrodka. Rozumiem, że jest ciężko, gdy słyszy się, że dzwonią do innych a nie do mnie. To tak jakbyśmy byli świadkami ciąż, a my ciągle stoimy w miejscu. Ale my wszyscy byliśmy dopiero na początku drogi, na szkoleniu. Spodziewałam się większej więzi i zrozumienia między ludźmi.
Ze szkolenia “wyniosłam” tylko jedną znajomość. Tej pary, która właśnie obdarowała nas uśmiechem. Wiele się od nich nauczyłam, ot poprzez takie zwykłe obserwowanie jak oni sobie radzą z dzieckiem ( oni zostali rodzicami jako pierwsi)
Myślę, że kluczem do tego jest pewnego rodzaju zrozumienie, że staramy się o dziecko a nie bierzemy udziału w jakimś konkursie. Bardzo chciałam nawiązać nowe przyjaźnie na szkoleniu. Udało się tylko z jedną parą. Oczywiście nie każdy musi spotykać się ze wszystkimi rodzicami adopcyjnymi poznanymi na szkoleniu, ale czyż nie byłoby fajnie, gdybyśmy mogli dzielić z kimś nasze radości i smutki? Każdy inaczej wychowuje swoje dzieci, chętnie nauczyłabym się czegoś od innych, porozmawiała o adopcji w ich życiu. Na szkoleniu zachęcano nas do stworzenia własnej grupy wsparcia. Mam nadzieję, że w przyszłości takie coś będzie możliwe. Takie spotkania na pewno byłyby owocne nie tylko dla rodziców, ale także i dla dzieci. Gdyby miały one styczność z innymi dziećmi adoptowanymi, wierzę, że byłoby im lepiej i łatwiej znieść to, że nie urodziły się w naszych rodzinach. Myślę oczywiście o takich grupach, gdzie siedzi się przy kawce a dzieciaki bawią się. Takie spotkania, gdzie można wymienić się doświadczeniami, doradzić a nie być ocenianym i pouczanym. Zachęcam Was więc do tworzenia takich grup, szczególnie w ramach swojego szkolenia. To mogą być fajne, trwałe przyjaźnie. Może będziecie mieć więcej szczęścia niż ja. A jeśli nie, to może kiedyś warto zebrać “samotne” dusze i stworzyć taką grupę samemu. Myślę, że my Polacy jesteśmy bardzo zamkniętym narodem. Ciężko nam się otworzyć na innych, nie mówiąc o przyznaniu się do błędów. Nie lubimy zwykle szukać pomocy u innych. A szkoda. Każdy ma problemy. Większe lub mniejsze. Ale łatwiej jest żyć, gdy mamy kogoś, z kim możemy się nimi podzielić.