O pierwszym spotkaniu w ośrodku adopcyjnym.
Pierwsze spotkanie w ośrodku było dla nas wielkim przeżyciem. Oto zaczynamy nowy etap w naszym życiu. Znów podejmujemy walkę, ale tym razem jest inaczej, bo na końcu tej drogi na pewno dziecko na nas czeka. Ile poczekamy? Tego jeszcze nie wiem, ale obiecuję sobie, że będę cierpliwa.
Przybywamy chwilę wcześniej, zajmujemy więc miejsce na poczekalni i wyczekujemy chwili w której zostaniemy poproszeni do środka. W końcu drzwi do gabinetu pani dyrektor otwierają się i wychodzi z niego para z dzieciątkiem w nosidełku. Jestem pod wrażeniem i trochę czuję “zazdrość”, że oni już są na tym etapie. Doświadczam jeszcze jednej rzeczy. A mianowicie, gdyby nikt nie wiedział, to nie domyśliłby się, że to rodzina adopcyjna! Bój Boże co ja sobie wyobrażałam?! Że wszyscy mają wypisane na czole ” jestem rodzicem adopcyjnym”? Czy, że może takie dzieci od razu wyglądają inaczej, że każdy kto na nie spojrzy będzie wiedział? Nic podobnego. Dzieciątko wyglądało normalnie i spokojnie siedząc w nosidełku po chwili zniknęło wraz z rodzicami. Jak potem się dowiedzieliśmy, małżeństwo to przyjęło chłopczyka z kiłą, którą niestety “dostał w spadku” po swojej matce biologicznej.
Rozmowa z panią dyrektor jest konkretna i raczej chłodna. Dowiadujemy się, że na zdrowe dziecko nie ma co liczyć, że każde ma jakieś obciążenia – większe lub mniejsze- i musimy sobie przemyśleć, czy w ogóle chcemy przystępować do procedury. Żegnając nas powiedziała, że jeżeli się zdecydujemy to mamy wrócić już z kompletem dokumentów. Jeżeli? My byliśmy już zdecydowani. Zachodząc w ciążę, też nie mamy pewności, że nasze dziecko urodzi się zdrowe. Przyjęliśmy więc słowa pani dyrektor jako test, próbę sił, czy jesteśmy w stanie zaakceptować pewne ryzyko. Wracamy do domu i przygotowujemy się do kompletowania dokumentów. Oby jak najszybciej udało się je złożyć, bo dopiero od tego momentu liczy się oczekiwanie na warsztaty.