O adopcji, odmowie zasiłku, walce w sądzie i wielkiej wygranej.
Kiedy 4 lata temu złożyliśmy pierwszy wniosek do sądu, nie myślałam, że w ogóle można wygrać z taką machiną jaką jest ZUS. Uczucia jakie towarzyszyły mi przez ten czas zmieniały się jak w kalejdoskopie – od wielkiej nadziei i pewności, że będzie dobrze ( w końcu uważaliśmy, że nasze argumenty są racjonalne i mają sens) do kompletnego zwątpienia w sprawiedliwość. Nie poddaliśmy się, wytrwaliśmy i tuż przed Bożym Narodzeniem otrzymaliśmy wyrok świadczący na naszą korzyść. Po Nowym Roku, przedstawiciel ZUSu zadzwonił z informacją, że należna kwota zostanie nam wypłacona, że nie będą się już odwoływać. I na to czekaliśmy tyle lat 🙂 Ale od początku.
Po przyjęciu na wychowanie pierwszego dziecka, na urlop na zasadach macierzyńskiego (tak to się wtedy nazywało) udał się mój mąż. Było to dla nas opłacalne, gdyż ja prowadziłam swoją działalność gospodarczą. Mogłam więc pracować ile chciałam i jak chciałam tak, by jak najwięcej być z dzieckiem. Mąż pobierał zasiłek z ZUSu na czas w którym nie pracował. Gdy urodziła się druga córka, mąż po zakończeniu urlopu wrócił do pracy a ja przeszłam na urlop wychowawczy na pierwszą córkę.
Na drugi urlop w pracy mąż nie mógł sobie pozwolić a przepisy mówiły, że nie może złożyć wniosku o zasiłek, gdy ja byłam na wychowawczym. Po skończeniu mojego urlopu, mąż złożył wniosek o zasiłek i jego właśnie nam odmówiono twierdząc, że jest już za późno. Tak naprawdę ZUS powołał się na prawo, które weszło dopiero później a w momencie składania wniosku nie miało jeszcze zastosowania. Na tamten dzień nie było żadnego terminu określającego ilość czasu jaka miała upłynąć od przyjęcia dziecka na wychowanie, co więcej, nawet po wejściu rozporządzenia spóźnienie się z wnioskiem nie odbierało prawa do zasiłku co ZUS nawet ogłaszał na swojej stronie. Piłka powinna być więc krótka – prawo nie działa wstecz. Niestety, sąd pierwszej instancji podtrzymał racje ZUSu twierdząc, że owszem, instytucja nie mogła powołać się na tamto rozporządzenie, ale według pani sędzi i tak zasiłek stracił “kompensacyjny charakter” Wniosek odrzucony. No właśnie, a co to w ogóle jest kompensacyjny charakter? Jak go interpretować? Czyli pieniądze należą się dziecku tylko na początku a potem już nie? Tym bardziej, że złożenie wniosku nie wynikało z zaniedbania, ale z tego, że wcześniej odebrałoby prawa do innego zasiłku. Jak to pogodzić? No nic, odwołaliśmy się do sądu okręgowego. Sprawę niestety też przegraliśmy. Pani sędzia owszem, wzięła pod uwagę wszystkie argumenty i nawet przyznała nam rację, ale wniosek odrzuciła. Dlaczego? Nie wiem, czy źle wczytała się w akta, czy po prostu nie przeanalizowała ich sumiennie, ale po prostu … pomyliła dzieci. Myślała, że przysposobiliśmy jedno dziecko a nie dwoje. Po napisaniu odwołania, sprawa wróciła do sądu pierwszej instancji o ustalenie stanu faktycznego. I cóż, wniosek znów odrzucony, ale czego się spodziewać skoro sprawa trafiła do tej samej sędzi. Nie zmieni przecież zdania skoro wcześniej uznała, że zasiłek się nie należy. Szczerze mówiąc zaczęłam tracić nadzieję. Doświadczyłam na własnej skórze tego, że prawo prawem, ale w zasadzie jego interpretacja może być dowolna. Co więcej może nawet wynikać z czyjegoś widzimisię. Z podciętymi skrzydłami, ale wciąż gdzieś tam wierzący w sprawiedliwość składamy odwołanie do sądu okręgowego. I to właśnie tu, po ponad 4 latach pisania odwołań kończy się nasza walka z ZUSem. Wyrok sądu rejonowego został uchylony a mężowi przyznano prawo do zasiłku.
Już dawno nosiłam się z zamiarem opowiedzenia wam tej historii, jednak czekałam do ostatecznego rozstrzygnięcia sporu. Mam wrażenie, że często człowiek zbyt szybko poddaje się, gdy ma do czynienia z taką instytucją jaką jest ZUS. Z nimi się nie wygrywa – właśnie tak to czułam, gdy mój mąż pierwszy raz powiedział mi, że nie odpuści. Fakt, wszystkie odwołania pisaliśmy sami, bez pomocy prawnika, więc nie dość, że zaoszczędziliśmy masę pieniędzy (sporządzenie pierwszego wniosku jak się dowiedzieliśmy wtedy miało kosztować 2 tys) to jeszcze jako strona zainteresowana mieliśmy głęboką wiedzę w sprawę, która pomogła w formułowaniu argumentów. Pisanie odwołań zajęło nam wiele godzin pracy, wczytywania się w rozporządzenia, ustawy, uczenia prawniczych sformułowań i wielu innych rzeczy. Bogaci w tę wiedzę wyszliśmy zwycięsko z tej bitwy, mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że da się wygrać w sądzie z ZUSem 🙂 Oczywiście pod warunkiem, że prawo stoi po waszej stronie, przynajmniej w części.
W poprzednim tygodniu zostały wypłacone środki, czekamy jeszcze na decyzję o wysokości odsetek. Jeżeli więc z jakichś powodów odmówiono wam zasiłku, czy innego świadczenia, walczcie o to, co wam się należy. Na pewno warto spróbować.
6 komentarzy
Justycha
Gratuluję wytrwałości i cieszę się, że doprowadziliście sprawedo końca.
izzy
Dziękuję 🙂 Też się cieszę, że nie zwątpiliśmy 🙂
Aglaia
Gratulacje. Warto walczyć o swoje 🙂 .
izzy
Tak, okazuje się, że nie ma się co bać walczyć o swoje – nawet z ZUSem 😉
Asia z mTower
Wow, gratuluję! Dobrze wiedzieć, że warto walczyć, nawet z takim molochem jakim jest ZUS.
Pozdrawiam 🙂
Asia z mTower
Dzięki podzieleniu się tą historią, możemy zdobyć motywację do walki o swoje prawa i zmiany na lepsze. Dziękujemy za tak inspirujący wpis!