O pewnym chłopcu imieniem Antoś.
Siedzę w poczekalni. Drzwi na oddział maluchów zamknięte. Po chwili otwierają się i wychodzi siostra, ale bez mojego dziecka. Tym razem, wyjątkowo zaprasza mnie do środka. Długi korytarz i salki po obydwu stronach. Śmiech i radość towarzyszą atmosferze, więc nikt by nie pomyślał co kryje się za tą zasłoną. Łączy te dzieci jedno- nie mają rodziny, przebywają pod opieką sióstr. Zbyt małe, żeby wiedzieć, co naprawdę się dzieje, przytulają się do swoich opiekunów, beztrosko bawią się z nimi i innymi dziećmi. Kolorowe, piękne pokoiki wyglądają dokładnie tak jak te pokoiki, które dzieci mają w domu. Biorę E. na ręce i idziemy razem z siostrą korytarzem. Uśmiecham się do wszystkich szkrabów napotkanych po drodze. Większość z nich to piękne dzieciaki, fajne, uśmiechnięte. “Dzieci z tej sali są chore”, powiedziała nagle siostra. Spojrzałam na nie i i pękło mi serce. Chore oczka, serduszko i inne przypadłości. Widzę, że wszyscy opiekunowie są dla tych dzieci bardzo troskliwi i serdeczni, zależy im na nich, ale jednego dać im nie mogą – nigdy nie zastąpią im normalnej, kochającej rodziny. A znaleźć taką dla tych dzieci jest bardzo trudno.
Przechodzimy przez inne salki, dzieciaki podzielone wiekowo – te niechodzące jeszcze zabezpieczone przed wychodzeniem ogromną pufą, która jednocześnie służy im do zabawy.
Na koniec idziemy do salki naszej E. Trzy łóżeczka po prawej stronie i jedno po lewej. Nasza E. jako jedyna reprezentantka swojej płci, ma swoje lokum w środku. Na każdym łóżeczku informacja o dacie urodzin dziecka. Pierwszy od okna leży Kubuś, starszy od naszej E. o dwa tygodnie.
Nagle mój wzrok przyciąga malutki chłopczyk, leżący w tym łóżeczku po lewej stronie. Jest dużo mniejszy niż reszta dzieci, więc pytam czy dopiero się urodził. O dziwo, okazuje się, że jest sporo starszy od E. i pozostałych dwóch chłopców na sali. Antoś. Tak dały mu na imię siostry, gdyż jego matka biologiczna nie była nim zupełnie zainteresowana po porodzie, tym bardziej nadaniem synowi jakiegokolwiek imienia. Dlaczego był taki malutki? Otóż miał bardzo niską masę urodzeniową, a przy tym cierpiał jeszcze na kilka innych, ale nie groźnych chorób.
Po jakimś czasie pożegnałam się z E. , Antosiem, Kubusiem i innymi dziećmi. Nie wiem, czy zmieniły się przepisy, czy to był jeden jedyny wyjątkowy raz, ale nigdy więcej już nas nie wpuszczono do środka. Za każdym razem mogliśmy tylko przebywać w poczekalni i w pokoiku preadopcyjnym.
Kiedy w kolejnym roku wróciliśmy do ośrodka po J. , również poproszono mnie o poczekanie na zewnątrz. W otwartych drzwiach, schowany za siostrą stanął mały chłopczyk. “To Antoś”, powiedziała siostra. Mały szkrab wtulił się w swoją opiekunkę i uśmiechał się do niej. “Cześć Antoś, ale ty wyrosłeś!”, powiedziałam, ale w sercu zagościł smutek. Przez ponad rok, wtedy kiedy nasza E. mieszkała juz z nami, w swoim domku, on spędził cały ten czas w ośrodku.
~ Siostro, pytam więc, dlaczego Antoś nie znalazł jeszcze swoich rodziców?
~ Powody są dwa, odparła siostra. Po pierwsze, na początku były problemy natury formalnej, a potem najzwyklej w świecie nikt go nie chciał
~ Ale jak to możliwe. Przecież Antoś to w zasadzie zdrowy chłopiec, potrzeba mu tylko miłości i rodziców, żeby uleczyć jego braki w rozwoju
~ Widzi pani, odparła siostra. Pani to wie, bo pani go widziała, rozmawiała ze mną, ale większość rodziców słysząc o niskiej masie urodzeniowej boi się, że ma to związek z różnymi innymi chorobami, które mogą się pojawić. A tak jak pani powiedziała. Tego dziecku potrzeba rodziców, żeby mógł rozwinąć skrzydła.
Starając się o adopcję wiedziałam, że mam zbyt miękkie serce, żeby przyjąć dziecko niepełnosprawne, czy chore. Sytuacja rodzinna nie pozwalała nam też na rezygnację z mojej pracy i całkowite poświęcenie się i oddanie np.rehabilitacji. Ale z tej historii morał jest taki, że czasem warto może zaryzykować i nie bać się podjąć decyzji jeśli serce mówi TAK. O naszej J. też słyszeliśmy niestworzone rzeczy, a jednak wiedzieliśmy, że to jest nasze dziecko i nie ma mowy o tym, żeby poszła do innej rodziny. Takim dzieciom jak Antoś, które nie mają ani FASu, ani innych ciężkich wrodzonych chorób, potrzeba jedynie indywidualnej miłości, miłości rodziców. Takiej na wyłączność, którą nie musiałby się dzielić z innymi dziećmi. Siostra bardzo go kochała, ale nic nie zastąpi miłości jaką takie dziecko może obdarzyć tylko mama i tata.
Moja wiedza na temat Antosia kończy się na tym, że wreszcie znalazł rodziców adopcyjnych. Mam nadzieję, że odnajdzie ciepło na które tyle musiał czekać.