O spotkaniu z matką biologiczną pewnego dziecka
Jedziemy na spotkanie z E. Mąż załatwia jeszcze parę spraw formalnych a ja przez chwilę siedzę sama na poczekalni. Nagle, do tego samego pomieszczenia wchodzi kobieta. Taka zwyczajna, ubrana w najnormalniejsze na świecie spodnie i sweterek. Myślę, że ma około 30 lat, choć jej wygląd wskazywałby na nieco więcej. Na jej twarzy rysuje się jej przeszłość.
Mówi “Dzień dobry”, więc witam się tym samym. Siada obok mnie. Po chwili wynoszą w kocyku maluszka i słyszę ” Pani … na karmienie?” Kobieta potwierdza. Dostaje dzieciątko na ręce, potem butelkę ze smoczkiem i zaczyna karmić. Dziecko je trochę, potem nerwowo przykurcza się i dalej nie chce. Nie wiem jak mam się zachować. Udawać, że mnie tam nie ma, czy nawiązać kontakt wzrokowy? Jeśli patrzeć to w jaki sposób? Z zaciekawieniem, czy raczej z żalem? Wybrałam chyba coś pośredniego. Nie udawałam, że jej tam nie ma, ale też starałam się nie wprawiać jej w jakieś zakłopotanie. Domyśliłam się, że jest to matka biologiczna tego dziecka.
Po nieudanej próbie karmienia, kobieta odstawia mleko i kładzie maluszka obok siebie na małej kanapie. Próbuje się z nim bawić, coś mówi do niego, ale nie potrafię określić co dokładnie.
“Pani jest mamą adopcyjną tak?”, nagle odzywa się do mnie. Obudzona z własnych myśli odpowiadam zdawkowo “Tak jestem mamą adopcyjną”
~ ” Przyszła pani sama na spotkanie z dzieckiem?”, kontynuowała rozmowę kobieta.
~ ” Nie, nie jestem sama. Przyszłam z mężem, zaraz do mnie dołączy”
~ ” To dobrze. Czyli dziecko będzie miało tatusia”
Nie wiedziałam za bardzo co zrobić, co powiedzieć. Przytaknęłam tylko.
~ “Szkoda, że mój syn nie miał tyle szczęścia, że nie ma normalnego tatusia. Jego ojciec nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za niego. Może gdyby było inaczej, mojego syna nie byłoby tutaj”
Od odpowiedzi wyratowała mnie jakaś pani opiekunka, która wyszła zabrać od kobiety dziecko “Koniec karmienia”, powiedziała. Zerkając na mnie, kobieta oddała malutkiego chłopczyka zawiniętego w kocyk, powiedziała do widzenia i wyszła.
Tak naprawdę to nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Że mi przykro? Oczywiście, że tak. Że rozumiem co ona przechodzi? Nie mam bladego pojęcia. Ja byłam tam zabrać swoje szczęście, ona zaś prawdopodobnie walczyła o zapanowanie nad swoim życiem.
Trudno jest mi ocenić jaka była przyczyna tego, że dziecko tej kobiety przebywało w ośrodku. Być może piła, choć nie wyglądała na alkoholiczkę. Być może dziecko było chore a ona nie radziła sobie z nim? A może po prostu ona sama nie radziła sobie ze swoim życiem? Możliwości jest wiele, ale fakt jest taki, że jej dziecko przebywało w placówce zamiast być w domu. Cóż z tego, że przyjdzie je karmić. To dziecku nie wystarczy.
Nigdy nie dowiem się kim była ta kobieta, ale wiem, że czasem nasze szczęście to z drugiej strony czyjś osobisty dramat. Dlatego według mnie tak ważne jest, żeby nie oceniać powodów oddania dziecka do adopcji.