Adopcja,  Więcej

Gdy choroba nie ma wsparcia-historia o małym Filipku.

Dzieci przychodzą do nas z pewnym bagażem. Pisałam ostatnio o traumach przez jakie muszą przejść zanim do nas trafią (jeśli oczywiście mają szczęście, bo jakże wiele z nich tkwi w Domach Dziecka przez wiele lat choćby przez nieuregulowaną sytuację) 
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć dwie historie. Historia główna to losy Filipka, natomiast dla kontrastu wspomnę również na końcu o pewnych bliźniakach.



Rodzice Filipka mieszkają w pewnej podwarszawskiej miejscowości uważanej od zawsze za miejsce, gdzie domy mają ludzie bogaci i wpływowi. Ukryte pośród drzew piękne, ogromne wille (bo to już nie są zwykłe domy) stały się symbolem przynależności do pewnej elity. 
Rodzice Filipka długo nie myśleli o dzieciach. Zajmowała ich raczej kariera, przyjmowanie gości, wyjazdy zagraniczne w towarzystwie znajomych. Mijały lata i część z owych przyjaciół doczekała się potomstwa, więc państwo X zaczęło czuć się trochę nieswojo słuchając historii o kupkach, ciuszkach, chorobach. Uśmiechając się i robiąc dobrą minę do złej gry, byli w pewnym stopniu wyalienowani. W pewnym momencie uznali więc, że przyszedł czas, by i oni mieli dziecko. Nie z jakieś wielkiej potrzeby serca, ale przede wszystkim po to, by móc być częścią tej grupy ludzi. Wtedy i oni będą mogli czynnie brać udział w radosnych pogawędkach na temat swoich pociech. 


Z zajściem w ciążę nie było problemu (a jakże by inaczej) i urodził się śliczny chłopczyk, któremu nadano imię Filipek. Radość z macierzyństwa nie trwała długo, Pani X szybko wróciła do pracy, oczywiście zapewniwszy wcześniej opiekę do Filipka w postaci poleconej opiekunki. Najważniejsze, że teraz należała już w pełni do swojej elity – była matką pełną gębą. 
Filipek niby rozwijał się normalnie, jednakże gdy skończył 2 latka, coś zaczęło niepokoić opiekunkę ( tak tak dobrze czytacie, nie matkę a opiekunkę) Zaczął się dziwnie zachowywać, miał ataki histerii, tak jakby lękowe. Coraz bardziej zaczął się w sobie zamykać, mieć swój świat. Matka przez długi długi czas winiła za to okres buntu dwulatka, mówiła, że na pewno przejdzie i nie miała zamiaru podejmować kroków, by sprawdzić, czy aby na pewno rozwój przebiega prawidłowo. Wszystko miało przejść, ale jakoś nie przechodziło. Zaczęła się więc zastanawiać, czy może jednak opiekunka nie ma racji. Sama spędzała z dzieckiem tak mało czasu, że nie była w stanie wychwycić żadnych anomalii rozwojowych u własnego syna. 
Gdy Filipek skończył 3 latka Państwo X zdecydowali się na wizytę u specjalisty. Okazało się, że cierpi on na autyzm. Na taką diagnozę Państwo X nie byli przygotowani. Przecież dziecko miało być przepustką do ciekawszego życia, a nie uciążliwym obowiązkiem.
Informacja o chorobie syna, nie zmieniła podejścia jego rodziców, nie skruszyła ich serc, nie wzięli oni odpowiedzialności za pomoc swojemu jedynemu dziecku. Odpowiedzialność tę zrzucili na opiekunkę, dając jej więcej pieniędzy. To ona kocha Filipka bardziej niż jego własna mama, to ona jest z nim na co dzień, kiedy ma ataki i potrzebuje wsparcia (mama zamyka go w pokoju i czeka aż się wyciszy), to ona próbuje pomóc mu radzić sobie z chorobą. Ale cóż może zrobić kobieta, która nie ma żadnej wiedzy na temat autyzmu, nie wie co jest dla dziecka dobre. To zresztą nie leży w jej gestii, przecież to nie jest jej syn. 


Jola urodziła w maju osiem lat temu upragnione bliźniaki. Radość nie trwała długo, gdyż u jednego z nich wkrótce stwierdzono wady rozwojowe. Kiedy dzieci miały 6 miesięcy, mąż uznał, że to zbyt duże dla niego obciążenie i nie jest w stanie poradzić sobie z chorym dzieckiem. Odszedł. Jola nie miała nawet czasu na załamanie, przecież dwoje dzieci miało tylko ją. Od tamtej pory zmaga się z troskami dnia codziennego w pojedynkę. Syn został w późniejszym czasie zdiagnozowany w kierunku autyzmu. Jola woziła go do specjalnego przedszkola, co pół roku wyjeżdża z nim na specjalne obozy przygotowane specjalnie dla dzieci z tą chorobą. Kosztują one nie małe pieniądze, więc Jola musi pracować, by na rehabilitację zarobić. Wie, że jest to ważne, gdyż zajęcia prowadzone są z psychologami i dzięki nim jest widoczna poprawa. Jola chciałaby poznać jakiegoś mężczyznę, z którym mogłaby dzielić swoje życie, ale musiałaby znaleźć kogoś o bardzo wielkim sercu, kto odważy się rozpocząć życie w tej wyjątkowej rodzinie. Drugie z bliźniąt, córka, jest zdrowe, uczy się bardzo dobrze i bardzo wspiera swojego brata.


Opowiedziałam Wam te dwie historię, by kolejny raz dam Wam świadectwo tego, iż problemy zdrowotne mogą pojawić się nie tylko z adoptowanym dzieckiem. Ważna jest nasza gotowość do pomocy, jeżeli taka sytuacja będzie mieć miejsce. Nie ważne, czy dziecko będzie mieć autyzm, FAS, czy też zwykłą chorobę typu grypa, nie wyobrażam sobie, by być tak obojętnym na drugiego człowieka jak rodzice Filipka. Dzieci adoptowane cierpią nie tylko z powodu różnych chorób, ale również z powodu tego co przeszły. Tylko dzięki naszej pracy, zaangażowaniu i bezgranicznej, bezwarunkowej miłości, będą w stanie wyjść na prostą.

10 komentarzy

  • Lady Makbet

    Pracuję nad podobnym wpisem, ale bardziej zorientowanym na lęki rodziców adopcyjnych. Mam nadzieję, że się ciekawie wzajemnie uzupełnią.
    A co do samej treści – myślę, że bardzo trudno zachować równowagę pomiędzy życiem zawodowym, a rodzinnym. Kiedy dodatkowo pojawiają się komplikacje w postaci choroby dziecka, to niestety trzeba pewne rzeczy przewartościować, a nie wszyscy są na to gotowi…
    Postawy tatusia bliźniaków nawet nie skomentuję. Szkoda klawiatury.

    • izzy

      Świetnie, że pojawi się taki wpis. Ja już nie raz wspominałam w swoich postach ( np. Adopcja dziecka starszego) o tym, że nasze lęki jako kandydatów na rodziców są zasadne. Musimy przecież świadomie zdecydować się na dziecko, które już jest. ( FAS, choroby psychiczne w rodzinie, RAD – to tylko kilka z nich ) Ale nasza praca z dzieckiem, miłość i zrozumienia mogą zdziałać cuda, dlatego nie ma się co obawiać dziecka z potencjalnym obciążeniem. Wszystko zależy na ile jesteśmy w stanie mu pomóc, zaangażować się.

      Te dwie historie, które opisałam, wydarzyły się naprawdę i nie mają jeszcze zakończenia. Praca zawodowa mamy Filipka to jedno, większość z nas musi pracować, natomiast jej życie to firma – dziecko to dodatek (przynajmniej taki był zamiar) Chore dziecko jest obciążeniem, więc należy je wyeliminować do maximum i żyć jak dawniej. Niestety taka jest smutna prawda.
      Bliźniaki mają się dobrze, bo mają świetną mamę. Poradzą sobie w życiu.
      W sumie to szkoda, że Filipek nie trafi do adopcji. Rodzicom byłoby "lżej" a on miałby szansę na lepsze życie z ludźmi, którzy by go kochali.
      To tak z cyklu historie z życia wzięte…

  • Hephalump

    @izzy
    Kolejna świetna notka. Moje gratulacje.
    Troska o zdrowie i przyszłość dziecka jest nieodłącznym elementem rodzicielstwa bez względu na to jak i kiedy dzieci pojawiają się w życiu rodziców.
    W obu tych historiach widać też co się dzieje gdy nazwijmy to "oczekiwania rodziców", a możliwości, stan zdrowia… dziecka rozmijają się.

    Pozdr
    M

    • izzy

      Bardzo Ci dziękuję za te słowa, jest mi niezmiernie miło, przynajmniej wiem, że to ma sens 🙂
      Ja chyba zbyt dużo widzę i niestety takich historii jest wiele. Nie są zmyślone. Pisząc o nich chciałabym właśnie przybliżyć pewne ważne problemy nad którymi warto się zatrzymać i chwilę pomyśleć.
      Odniosę się choćby do Twojej notki, już może tu napiszę komentarz. Taka zwykła rzecz jak dentysta. Ale to też ważne. Sama wydałam fortunę na leczenie, na szczęście mam koleżankę dentystkę, która przynajmniej psychicznie mnie nie dręczy 🙂 Leczenie zębów może okazać się sporym obciążeniem dla budżetu, więc niby błaha sprawa, ale też nie można np.oskarżać dziecko o to, że "tyle trzeba w ciebie inwestować" jak by to niektórzy określili.
      Dziecko to nie broszka przypięta do sukni. Może wprawdzie błyszczeć jak brylant, ale najpierw trzeba go dobrze oszlifować.

      Pozdrawiam serdecznie!

    • Hephalump

      @izzy
      Z tym leczeniem zębów jest wiekszy problem niz tylko koszty. Moze sie okazać, że trzeba będzie usunąć dwa zęby. Tak ciasno są upakowane, a dwa i tak juz chore… Tylko jak wytłumaczyć to dziewczynce, ktora bardzo się boi? Jak jej nie zrazić?
      M

    • izzy

      Hmm,nie mam doświadczenia jeszcze w tak trudnych sprawach, ale ja osobiście powiedziałabym jej prawdę, spróbowała ją na spokojnie do wszystkiego wcześniej przygotować a potem bardzo bardzo wspierała. Niestety tu bólu jej nie oszczędzicie, ale wydaje mi się, że może warto spróbować jakoś jej ulżyć. W nagrodę za bycie dzielną przygotowałabym jakiś specjalny medal i dyplom i zabrała obie dziewczynki na jakiś mega fajny wypad tam gdzie lubią np. na lody, albo do jakiegoś lunaparku. Nawet mogłaby córka wcześniej wiedzieć, co ją czeka jak da radę. Dobra motywacja to podstawa. No i oczywiście ważna jest sama pani doktor. Ale to już macie załatwione 🙂 Ja jako dziecko bardzo się nacierpiałam jeśli chodzi o zęby. Doskonale rozumiem strach córki, a pewnie u niej potęguje jeszcze przez jej przeżycia. Na mnie też działało coś w stylu tabletki placebo, czyli możecie dać jej coś, przez co poczuje się odważniejsza, pewniejsza, że da radę i nie będzie tak boleć. (jakaś tabletka-cukierek, albo amulet) Siła podświadomości też jest ważna.
      Trzymam mocno kciuki, przy dzisiejszej medycynie można ząbki pięknie wyprowadzić. Pokaż córce jakieś zdjęcie super ząbków :))

      Pozdrawiam
      izzy

  • Lady Makbet

    Hephalumpie, to wbrew pozorom jest częsty problem z uzębieniem, sama go miałam. Też mam usunięte zęby, dokładnie z tego samego powodu. To niekoniecznie musi być wynikiem zaniedbania córki przez poprzednich opiekunów (choć oczywiście nie twierdzę, że tak nie jest, Ty jako tata na pewno wiesz lepiej). O moje zęby rodzice bardzo dbali, a i tak rosły, jak chciały. Nałaziłam się po ortodontach i innych koszmarach, ale żadnej traumy nie mam. Na dziewczynki często działają argumenty dotyczące urody – może np. pokaż jej ulubioną bohaterkę bajki, powiedz, że ma piękne ząbki i że Twoja córcia też będzie takie miała po wizytach u pani dentystki?

  • Hephalump

    @izzy @ Lady Makbet
    Dzięki za rady. Dziecko się boi ale to rolą rodzica jest pomóc mu w pokonaniu tego lęku. Będziemy nad tym pracować. A spostrzeżeniami nie omieszkam sie podzielić na blogu.
    Pozdr
    M

  • tygrysimy

    Zderzenie naszych oczekiwań z rzeczywistością może być trudne i tragiczne w skutkach przede wszystkim dla dzieci. I tu najważniejsza jest chyba postawa rodziców na starcie: co mną kieruje, żeby posiadać dziecko. Bycie matką (jak w pierwszej historii) dla samego bycia. To za mało. I nie dziwi mnie, że historia potoczyła się, jak potoczyła. Tylko straszne jest to, że cierpi dziecko. Druga sprawa: po co/ dla kogo wychowuję dziecko? Widzę wokół siebie smutne historie. Rozgoryczona matka, która wciąż powtarza, że wszystko stracone, bo córka nie skończyła szkoły pielęgniarskiej, żeby zając się nią na stare lata. Kolejna, którą nazywam rodzicielstwem wdzięczności. Oczekiwania, że za wszystko będzie dziecko do końca dni którejś ze stron dziękować, bo tyle dostało. I jeszcze nadmierne oczekiwania, a potem życie wspomnieniami z dzieciństwa dziecka, bo wtedy było posłuszne, robiło co chciałam, ubierało się jak chciałam, dokonywało wyborów które były moimi wyborami. Popłynęłam, ale chodzi o to właśnie wsparcie, kochanie, towarzyszenie i przyjęcie dziecka z całym bagażem i tych rzeczy dobrych i złych, odbiegających od naszych wyobrażeń o dziecku.

    • izzy

      Dokładnie się zgadzam. Pięknie ujęłaś postawę, którą powinien mieć każdy rodzic, nie tylko adopcyjny. Bo przecież nie chodzi o to, by dziecko spełniało się tam, gdzie my nie daliśmy rady, albo wypełniło pustkę w naszym życiu. Świadome rodzicielstwo to przyjęcie właśnie dziecka z całym tym bagażem, bo nawet jeśli to dziecko biologiczne, to nie znaczy, że urodzi się ono według naszych oczekiwań i wyobrażeń.
      Niestety mam w swojej rodzinie przykład rodzica, który zdecydował się na dziecko po to, by potem czerpać z niego jak z dobrej inwestycji… Całe życie mu to powtarzał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.