Dzieci gorszego sortu.
W czasie naszej pierwszej adopcji, w jednym ze szpitali miała miejsce awantura. Chodziło o to, że pielęgniarki na siłę przynosiły do karmienia dzieci tym kobietom, które zdecydowały się je oddać. Swoją postawą psuły cały szereg przygotowań i pracę, jaką wykonywał ośrodek, by matki biologiczne miały wsparcie w swoim postanowieniu i nie czuły, że ta ich decyzja w jakiś sposób spotyka się z odrzuceniem przez społeczeństwo. Jak już kiedyś pisałam, kobiety te to nie zawsze wyrafinowane narkomanki, czy pijaczki. Czasem to po prostu dorosłe dzieci, które same doznały w swoim życiu tylko traumy i braku miłości. Oddając swoje potomstwo, świadomie chcą podarować im lepszy los niż spotkał je same. Niektóre przez wiele miesięcy przygotowują się do dnia porodu, w którym muszą wydać na świat dziecko i pożegnać je być może na zawsze. Te matki, które traktują ciążę jak pasożyta na swym ciele też zasługują na szacunek dla ich decyzji. Nikt nie ma prawa jej kwestionować. Co więcej, nastawienie i samopoczucie kobiety w ciąży w znacznym stopniu przecież wpływa na jeszcze nienarodzone dziecko. Ale pielęgniarki naciskały przynosząc im do karmienia dzieci wbrew ich woli. Wyzywały od złych matek tym samym powodując u nich poczucie winy lub wzbudzając agresję. Dochodziło do bardzo niemiłych sytuacji i pomimo interwencji ze strony osób odpowiedzialnych za te kobiety, pracownicy szpitala wiedzieli swoje – skoro matka urodziła to ma się dzieckiem zająć…
W czasie adopcyjnego szkolenia wiele razy powtarzano nam, że aby nowo powstała rodzina była szczęśliwa a sama adopcja udana, potrzeba niczym w Tangu, obu stron. I o ile zdarzają się ludzie, którzy chcą kosztem swojego życia poświęcić się dla innych, tak większość z nas decydując się na adopcję zastanawia się czy jest w stanie i na ile zrezygnować z siebie. W adopcji i całym rodzicielstwie nie ma miejsca na litość. To za mało. Jeżeli ciąża nie była planowana, kobieta (wraz z mężczyzną jeśli ma to szczęście, że nie jest pozostawiona sama sobie) staje przed wyborem: co dalej? Przecież jeżeli sama nie poukładała swojego życia, jak może odpowiedzialnie wychować dziecko?
Dla dziecka nie ma nic wspanialszego jak szczęśliwi rodzice z wyboru. Nie męczennicy.
W czasie pierwszej rozmowy nie ukrywaliśmy, że jesteśmy otwarci na rodzeństwo, na pomoc dziecku w przebytej traumie, ale niestety nie będziemy w stanie zaopiekować się dzieckiem niepełnosprawnym czy upośledzonym. Taka była nasza świadoma, wstępna decyzja, choć ostatecznie chcieliśmy poczekać do propozycji dziecka i do niej bezpośrednio się ustosunkować. Trudno było nam wtedy wyobrazić sobie to wszystko w praktyce.
Jak wiecie na szczęście nasze dzieci prócz bagażu odrzucenia póki co nie niosą za sobą ani traumy związanej z rodziną biologiczną, ani żadnego innego obciążenia. Zabierając do siebie dziesięcio- a potem 6- tygodniowe niemowlę nie wiedzieliśmy czy w przyszłości coś wyjdzie czy też nie. Ale podejmując decyzję o przyjęciu dziecka zrobiliśmy to świadomie, licząc się z jej konsekwencjami w przyszłości.
Kiedy moja koleżanka po raz kolejny straciła ciążę, jej mąż ze zdziwieniem i pewnego rodzaju agresją powiedział, że przecież to był tylko zarodek, jeszcze nie człowiek. Fakt, zarodek nie ma jeszcze kończyn, nie ma mózgu, ale jednak dość szybko zaczyna bić serce. Kiedy więc człowiek zaczyna być człowiekiem? Każdy z nas przecież był kiedyś takim właśnie zarodkiem. Czy to oznacza, że wtedy nie byliśmy ludźmi? Kim w takim razie byliśmy? Po prostu zarodkiem, płodem? A czy płód to nie właśnie stadium rozwoju człowieka? Faktycznie, można powiedzieć, że kijanka to nie żaba, to kijanka…
Człowiek, nie człowiek, strata ciąży boli. Czy boli mniej niż urodzenie martwego dziecka? Czy boli mniej niż świadomość wydania na świat człowieka, który nie będzie mógł żyć samodzielnie? Nie wiem. I dziękuję Bogu, że tego nie doświadczyłam. Pisząc do was dzisiaj pragnę wierzyć, że gdyby udało mi się wtedy zajść w ciążę i diagnoza wskazywałaby na uszkodzony płód, mimo wszystko dałabym temu dziecku życie. Wierzę, choć przekonana nie jestem.
Łatwo podejmuje się decyzje za kogoś, wtedy gdy nas nie dotyczą. Łatwo dawać komuś rady, gdy sytuacja nie nam wymyka się spod kontroli.
Starając się o ciążę modliłam się więc, by zajść i urodzić zdrowe dziecko. Gdy odbierałam pozytywny wynik BetaHCG miałam złudne poczucie szczęścia, wydawało mi się, że wreszcie ta moja droga doczekała się szczęśliwego zakończenia. Pozytywny test to dopiero początek, dziś wiem to doskonale. Kiedy po 2 tygodniach Beta nie przyrastała prawidłowo, zaczęłam panikować. Co chwilę mierzyłam temperaturę, zrobiłam (nie wiem po co) kolejny test ciążowy, udzielałam się na forum, dużo czytałam. Idąc na kolejne USG nie wiedziałam czego się spodziewać. Czy stracę tę ciążę? A jeśli nie to czy dziecko będzie zdrowe? Serce nie biło, płód nie rozwijał się prawidłowo, dostałam skierowanie do szpitala. Standard.
Czy gdyby wtedy powiedzieli mi, że urodzę, ale dziecko nie ma szans na samodzielne życie podjęłabym decyzję, by tę ciążę kontynuować? Przecież w tym momencie skazywałabym się na całkowite poświęcenie i podporządkowanie opiece tego dziecka. W zasadzie mogłabym zapomnieć o sobie, o nas. Kogo bym wybrała? Ciężko upośledzone dziecko, czy siebie z szansą na koleją ciążę? Nie wiem. Nie umiem wam powiedzieć. Ale wiem, że chciałabym, żeby wybór należał do mnie.
W liceum mieliśmy taki przedmiot: Miłość, małżeństwo, rodzina. W skrócie nazywaliśmy to MMR, prawie jak popularne drażetki czekoladowe. Zajęcia raz w tygodniu prowadziła pani, dość religijna, ale bardzo, bardzo życiowa. Sama była mężatką, niedawno urodziło jej się pierwsze dziecko. Do dziś pamiętam jak opowiadała o związkach, o różnych ich fazach od zakochania do głębokiego uczucia. Obrazowo przytaczała na swoim przykładzie sytuacje, z którymi prędzej czy później każdemu przyjdzie się zmierzyć. Dziś mogę wam powiedzieć, że jest dokładnie tak jak mówiła. Nie bała się z nami rozmawiać o fizycznych aspektach miłości i ich konsekwencjach. W ramach zajęć znalazł się więc cykl o antykoncepcji i choć pani jako osoba religijna oczywiście wspomniała, że jest zwolenniczką naturalnego planowania rodziny to nie oceniała innych metod i nie wyrażała się o nich źle. Przedstawiła jedynie jakie są możliwości, jakie zagrożenia związane z daną metodą i jaki stopień pewności. Poruszyła również z nami temat aborcji, wspólnie obejrzeliśmy program dokumentalny opowiadający o fizycznych i psychicznych jej aspektach. Do dziś pamiętam tę lekcję. Bo choć wtedy wszystko było dla mnie abstrakcją, filmem science fiction, tak w późniejszym okresie mojego życia zaczęło mieć sens.
W normalnych warunkach, jestem przeciwna aborcji. Nie tylko dlatego, że sama nigdy nie doświadczyłam cudu narodzin. Uważam, że nie mam moralnego prawa decydować o czyimś życiu. “Mój brzuch, moja sprawa”? Hasło nie przemawia do mnie jeśli chodzi o nowe życie. Bo o ile nie obchodzi mnie, czy ktoś ma ten brzuch duży, mały z kolczykiem w pępku, tak życie drugiego człowieka nie należy do nikogo innego. Nie potrafię słuchać celebrytek, które wręcz chwalą się tym, że pozbyły się dziecka “bo nie były dojrzałe, gotowe”
Prawda jest taka, że gdyby w Polsce kobiety mogły dokonać aborcji na życzenie, część z nas, rodziców adopcyjnych, nie miałaby dziś swoich dzieci…
Są jednak sytuacje wyjątkowe, w których nie chodzi o własną wygodę i egoizm. I właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
W świecie w który ja wierzę nie ma miejsca na nienawiść, jest dialog i porozumienie, a decyzje podejmuje się biorąc pod uwagę wszystkie aspekty problemu, nie tylko te polityczne. Nie można uszczęśliwić kogoś na siłę, nawet w dobrej wierze. Narzucając komuś swoje poglądy naraża się na frustrację i gniew człowieka, który myśli inaczej. W moim świecie daje się kobiecie wybór, ale od małego uczy jak dobrze w nim funkcjonować. Podaje się alternatywy i ich konsekwencje. Bo wybór to dopiero początek, nie koniec. Kobieta musi wiedzieć, że nie zostanie sama. W przeciwnym razie doświadcza traumy, rozpaczy, depresji, często poczucia winy i lęku. Według psychologów, którzy przedstawili swoje stanowisko w specjalnie wydanym orzeczeniu, kobieta zmuszona do donoszenia ciąży patologicznej narażona jest na zaburzenia psychiczne, ale także na bezpośrednie zagrożenie życia i zdrowia co tym samym oznacza zagrożenie dla stabilności całej rodziny.
Tytuł mojego wpisu “Dzieci gorszego sortu” nie pojawił się przypadkowo. Wpadła mi w oko wypowiedź niepełnosprawnego chłopaka, który wyrażał swoje ubolewanie, że w tej trudnej sytuacji, jaka ma miejsce, mówi się o wszystkim: o prawach kobiet, o wolności, o równouprawnieniu. Ale zapomina się o tych, od których w zasadzie to się zaczęło – dzieciach niepełnosprawnych, które dostały życie. Chłopak napisał, że czuje się gorszym człowiekiem, gdy pisze się o nich w sposób sugerujący, że dzieci z defektem nie zasługują na życie.
Mnie chyba w tym całym zamieszaniu zabrakło tego, by zawalczyć nie tylko o prawa kobiet, ale również prawa tych, którzy bronić się nie mogą, ale nadal czują, mają swoje sumienie. Nie mówimy tu przecież o skrajnych przypadkach, nie znam statystyk ile dzieci rodzi się bez mózgu. Ludzie nie zawsze potrafią wziąć odpowiedzialność za swoje potomstwo. Czasem decydują się oddać je do adopcji, mniej religijne kobiety dokonują aborcji jeśli tylko mają taką możliwość. W Polsce, by znaleźć dobre rozwiązanie, należałoby wszystko bardzo dobrze przemyśleć i zorganizować a przede wszystkim zmienić system wspierania rodzin. Obecnie program 500+ zbyt mocno wspiera patologię, choć uważam, że sam w sobie nie jest zły. Rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi natomiast, gdzie wydaje się tysiące złotych na rehabilitację szukają pomocy z innych źródeł.
Nie chciałabym, by ten wpis stał się polityczny. Nie na tym mi zależy. Ale wiem, że:
Nie da się zwalczyć głupoty głupotą.
Nie można walczyć o tolerancję samym nie będąc tolerancyjnym
Nie można nauczyć kogoś szacunku, nie mając szacunku do niego.
Nie da się przekonać drugiego do swoich racji obrzucając go błotem i obelgami.
Nie można oskarżać innych o szerzenie nienawiści, samemu nienawidząc.
Nie można liczyć na porozumienie niszcząc własność drugiego człowieka
Siłą można pokonać wroga, ale jak w każdej wojnie ofiary będą po obu stronach.
Może gdyby system nie zostawiał rodziców z dziećmi niepełnosprawnymi samym sobie, kobieta nie stałaby przed wyborem: urodzić czy dokonać aborcji, ale przed dylematem czy podoła wychowaniu. Jeśli nie, w zgodzie z własnym sumieniem miałaby możliwość oddać dziecko na wychowanie komuś innemu, komuś, kto psychicznie, fizycznie i finansowo jest do tego gotowy i zdolny. To wszystko jest do zrobienia, ale nie siłą, bo nawet sam Bóg zostawia człowiekowi wolną wolę…
8 komentarzy
Agata
Zgadzam sie w pelni, oprocz stwierdzenia, ze gdyby aborcja na zyczenie byla legalna, rodziny adopcyjne nie mialyby dzieci. Tu gdzie mieszkam, aborcja jest legalna (choc w niektorych miejscach nieco utrudniona), ale dzieci do adopcji nie brakuje. 🙂 Mam duzo wiary w kobiety i uwazam, ze adopcje czysto z przyczyny “bo mi akurat dziecko nie pasuje” to jest maciupenki odsetek. 🙂
izzy
Agatko, u nas dzieci do adopcji też nie brakuje. Mamy prawo do d… , dzięki któremu latami maluchy oczekują na uwolnienie prawne. Sprowadza się to do tego, że często są już “za stare” na adopcję, w sensie nikt nie chce takich dużych dzieci. Chciałabym mieć tyle wiary w kobiety co Ty, niestety to tylko nierealne marzenia. Uwierz mi, że wiele z tych kobiet, które oddają dzieci traktuje ciążę jako znienawidzonego pasożyta na swoim ciele. Niektóre rodzą i zaraz zachodzą w kolejną. I nie są to sporadyczne przypadki. Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że gdyby taka pani miała do wyboru legalną aborcję, coś, co w mig sprawi, że jej problem z niknie to nie skorzystałaby z tego. Czy ma prawo do decyzji? No nie wiem, bo o ile z brzuchem niech robi co chce, tak w ciąży to drugie życie nie należy do niej. W Szwajcarii, w kraju, który uważam za wzór do naśladowania pod wieloma względami, aborcja jest legalna, Według źródeł “tylko” 5 na 1000 kobiet decyduje się na aborcję. Ale to nie jest TYLKO, to jest AŻ 5 dzieci, zdrowych dzieci, które mogły żyć, a odebrano im to życie, bo pani popełniła błąd, czy coś tam innego. I o to właśnie mi chodziło pisząc, że nie miałabym MOICH dzieci. Owszem, dzieci są, więc miałabym inne. Ale nie te, one by nie istniały, gdyby ich MB dokonała aborcji. Dwa życia, cudowne życia, cudowne dziewczynki, których życie nawet by się nie zaczęło, bo pani ma prawo decydować o swoim brzuchu! Może w tekście niejasno się wyraziłam, ale to jest właśnie to. Par oczekujących jest dużo, każde porzucone dziecko znajdzie swoją rodzinę. Ale to nie towary, że jak nie to to inne. Patrzę na moje dzieci i zawsze mam łzy w oczach, gdy pomyślę, że mogły skończyć w wiadrze 🙁 To jest dla mnie straszne, dlatego jestem absolutnie przeciwna aborcji. Nie chcesz? Oddaj komuś innemu. I to jest dla mnie jasne, natomiast cały czas zastanawiam się nad dzieckiem chorym, bo skoro takie wady mogą być wykryte np. dopiero okolo 20 tygodnia to jest połowa ciąży! Bardzo trudna sytuacja, tu chyba skłaniałabym się do oddania decyzji kobiecie, o ile faktycznie dziecko ma ciężką wadę. Przede wszystkim edukacja i wsparcie rodzin, które zdecydowały wychować upośledzone dziecko.
Aglaia
A mi się wydaje, że stawianie alternatywy aborcja albo adopcja to właśnie myślenie życzeniowe i mocno idealistyczne. Kobieta, która dziecka nie chce urodzić i tak tego nie zrobi niezależnie od tego czy aborcja będzie dostępna na życzenie czy nie. Skąd wiesz czy te 5 szwajcarskich kobiet gdyby w Szwajcarii aborcja nie była dostępna nie pojechałoby zrealizować swojego zamiaru do sąsiedniej Francji, nie zrobiłoby tej aborcji nielegalnie albo nie zabiłoby dziecka po porodzie?
Żeby adopcja była prawdziwą alternatywą wobec aborcji musiałyby się w Polsce moim zdaniem zmienić dwie rzeczy – (i) nastawienie społeczeństwa do kobiet, które oddają dzieci – kiedyś na którejś grupie adopcyjnej na FB oglądałam wywiad z mamą, która zdecydowała się oddać swoje dzieci – ilość i jakość hejterskich komentarzy pod tym filmem była przerażająca („nikt normalny/porządny tak nie robi, „Nie jest godna nazywać się matką” to ten lżejszy kaliber); po tym doświadczeniu przestaje mnie dziwić, że niektóre kobiety wolą ciążę usunąć (legalnie czy nie) niż ją donosić a potem oddać dziecko (ii) prawo adopcyjne – w krajach gdzie mimo powszechnie dostępnej aborcji adopcji nadal przeprowadza się dużo jest dostępna chociażby adopcja ze wskazaniem (co naprawdę nie musi od razu oznaczać handlu dziećmi – można to zrobić z głową), matka zrzekająca się praw może sobie zastrzec, że chciałaby otrzymywać w jakimś zakresie informacje o dziecku i wtedy szuka się rodziców, którzy są w stanie zaakceptować te warunki (spisuje się coś w rodzaju kontraktu w tym zakresie) itp. Dla niektórych matek ma duże znaczenie to, że ich dzieci nie przepadną jak kamień w wodę.
I żeby nie było nie jestem zwolennikiem adopcji na życzenie. Uważam, że prawo powinno chronić również dzieci nienarodzone. Być może w naszym kraju gdyby wprowadzić adopcję na życzenie ilość adopcji małych dzieci jeszcze bardziej spadnie ale to nie samo prawo aborcyjne będzie temu winne.
izzy
Każdy ma prawo do swojego zdania, ja nie wierzę, że wszystkie 5 kobiet (załóżmy, że bierzemy ten przypadek pod rozwagę) będzie szukało nielegalnej aborcji. Już wracając do naszego kraju, bo tam nie wiem, ale u nas nie każdą kobietę na to stać i finansowo i tak zwyczajnie logistycznie. Trochę w temacie tej adopcji siedzę i jestem przekonana, że gdyby aborcja była legalna to patologia nie szukałaby innych rozwiązań takich jak oddanie dziecka do adopcji tylko po prostu pozbywałaby się ciąży. Żeby dokonać aborcji nielegalnie, czy poza granicami kraju nie znam się, ale chyba trzeba kogoś mieć, kto ci w tym pomoże, zorganizuje. Nie każda ma możliwości, więc jak to się mówi z braku laku oddaje dziecko i tym samym pozwala mu żyć. Jeżeli nawet jedną duszyczkę się uratuje to według mnie jednak warto. No, ale nie mówimy tu o aborcji na życzenie, tak jak napisałaś, przecież chodzi o wyjątki, trudne sytuacje związane ze zdrowiem i przyszłością matki/dziecka.
Zgadzam się z Twoimi argumentami dotyczącymi tego jak mogłaby wyglądać adopcja, ale wydaje mi się, że nie jest to możliwe. Była adopcja ze wskazaniem, dzięki której świat “handlu dziećmi” po prostu kwitł, wszystko odbywało się poza ośrodkami wystarczyło, że pan “uznał” dziecko w urzędzie a potem jego żona adoptowała legalnie “dziecko partnera” Ludzie kompletnie nie przygotowani do wychowania dziecka, do jawności adopcji i wielu innych. Wiem, że pewnie i tak kwitnie, ale nie jest to już takie proste, że można w zasadzie załatwić to oficjalnie.
Kolejna rzecz, wiele matek ma obsesję na punkcie swoich dzieci, którym po prostu utrudniłyby życie, gdyby mogły ot tak w nim uczestniczyć. Z samą ideą się zgadzam, bo jeśli ma takie życzenie, jeśli nie chce się rozstawać na zawsze a ktoś zgodzi się na taki układ to czemu nie, gra w otwarte karty. Ale wydaje mi się, że najpierw musiałaby się zmienić polska mentalność.
Dla mnie niestety nadal pozostaje wybór: ponieś konsekwencje, zaszłaś w ciążę wychowaj sama lub oddaj komuś. Nie widzę innej alternatywy. Ale zgadzam się w zupełności i podkreślam to od początku istnienia bloga, że musi zmienić się podejście do kobiet oddających dzieci. Krew mnie zalewa jak słyszę kolejny raz, że jak ona mogła zostawić dziecko, oddać. No dzięki Bogu, że oddała, bo mogło skończyć na śmietniku. A podarowała mu to, co najcenniejsze, czyli życie. Może więcej nie umiała mu dać, może nie chciała, nie wiem, ale podjęła trud donoszenia ciąży, pójścia do sądu, zrzeczenia się dziecka. Może się okazać, że to o wiele trudniejsze niż pójście na zabieg w początkach ciąży.
Mam nadzieję, że coś się zmieni w przyszłości w tym temacie. Choć widzę, że jak na razie to ludzie widzą tylko czubek swojego własnego nosa…
Trzymajcie się zdrowo 🙂
olitoria
O kurde, ile ja wpisów przeoczyłam!
izzy
No to rób kawę i do lektury 😀
Marisa
Walczę o prawo do aborcji. Walczę również o prawo do pomocy dla osób z niepełnosprawnościami. Walczyłam również o to aby ojcowie po rozwodzie mieli wkład w wychowanie i utrzymanie dziecka. W Polsce wszyscy mamy pod górkę niezależnie od tego jakie wartości wyznajemy. Powinniśmy wspierać się niezależnie od wszystkiego. Podpisuję się po ostatnim akapitem Twojej wypowiedzi obiema rękami.
izzy
Dziękuję za komentarz 🙂