To i owo.
Obiecałam, że będę robić comiesięczne podsumowania i cóż, tyle z moich postanowień 😉 Zaraz luty a ja nawet porządnie nie opisałam zakończenia roku. Nie wiem jak wam, ale mnie bardzo szybko minął okres do Bożego Narodzenia. Tak jak nie raz wspominałam, zima jest dla mnie czasem uśpienia pewnych aktywności, ale w ich miejsce pojawiają się nowe. I tak właśnie próbujemy ogarnąć drobne naprawy i remonty, porządkowanie dokumentów, starych rzeczy, zabawek itd. Nie tyle na święta, co po prostu gdy przyjdzie wiosna, lato, to w domu rzadko chce nam się siedzieć.
Przejrzeliśmy więc klamoty w pokoju dziewczyn przy okazji odnajdując zapomniane zabawki, mąż uporządkował garaż, którego części od jakiegoś czasu nie używaliśmy, gdyż była zawalona drewnem i innymi gadżetami ogrodowymi. Pierwsze mrozy i perspektywa skrobania szyb rano zmotywowała go do zrobienia miejsca na drugi samochód 😉 Ja ogarniałam drobne rzeczy w domu, niby nic, ale jednak czasu pochłania sporo. Z tegorocznych nowości to zakupiliśmy na próbę robota do czyszczenia okien 🙂 Czemu na próbę. A no dlatego, że nie zapłaciliśmy za niego wiele, kupiony na Aliexpresie z roczną gwarancją, stwierdziliśmy, że zaryzykujemy! No i wyobraźcie sobie, że jestem super zadowolona! Nie dość, że mam czyste szyby to jeszcze ile zaoszczędzonego czasu i fatygi. Spokojnie można np. gotować obiad i puszczać “przyjaciela” by mył okno, gdy na zewnątrz szaro, ponuro i zimno. Powiem wam, że ogromne ułatwienie, szczególnie gdy ma się duże okna. U nas jest ich sporo zwłaszcza w salonie, gdzie przeszklona jest prawie cała ściana. Nie wiem jak działają takie droższe, może mają więcej funkcji, ale nawet gdyby to miało być na rok to i tak kosztuje mniej niż pani do mycia okien 😉 Tak mi się wydaje, bo nigdy z usług sprzątania nie korzystałam i zawsze kilka godzin schodziło na takie mycie. A tu na spokojnie, nawet właśnie jak jest zimno (byle nie mróz bo wtedy zamarzają mokre czyściki) to nasza rola ogranicza się do wyjścia na dwór i przyssania jegomościa do szyby.
Od niepamiętnych czasów na Boże Narodzenie spadł śnieg. Choć fanką zimy jak wiecie nie jestem, ucieszyło mnie to ogromnie, ponieważ zupełnie inny klimat panował za oknem – nie szary niekończący się listopad, ale świat pokryty białym puchem z odrobiną słońca. W Wigilię postanowiliśmy wybrać się drugi rok z rzędu na Pasterkę. Kościół oczywiście pełniutki, ale my jak zwykle staliśmy na zewnątrz. Ksiądz przygotował kilka ognisk i stojąc obok nich można było się ogrzewać, a ciepło nie było, gdyż wiał dość silny wiatr. Kolejny raz jestem dumna z moich dzieci, że wytrzymały. Żeby w jakiś sposób uatrakcyjnić wyjście bądź co bądź dla nich w nocy, zabraliśmy ze sobą sanki. Prócz tego, że oczywiście mogły na nich siedzieć otulone kocem w czasie mszy, cieszyły się, gdy przy świetle księżyca mogły chwilę na nich pojeździć po mszy. Mnie dostała się na szczęście młodsza i lżejsza, ale nijak do niej nie docierało, że bieganie po parku i ciągnięcie sanek z ponad 20kilogramowym balastem nie należało do najłatwiejszych o godzinie 1 w nocy. “Szybciej!Szybciej!”, krzyczała 😉
Nie mieszkamy na górzystym terenie niestety, ale zawsze gdzieś tam znajdzie się kawałek górki, gdzie można pojeździć. W 2 dzień Świąt wybraliśmy się więc na również na sanki. Była okazja wytrząść z siebie dodatkowe kilogramy, które przybyły w okresie zimowo-świątecznym 🙂
Sylwestra spędziliśmy u znajomych. Tego dnia dla odmiany było ciepło, ponad 10 stopni 31 grudnia to mimo wszystko niezwykłe. Może i dobrze, gdyż po imprezie, około 2 w nocy wracaliśmy na piechotę do domu. Ogólnie nie jest to daleko, jakieś 2-3 kilometry, ale biorąc pod uwagę to, że dla moich dziewczynek, które wcześniej szalały w tańcu była to praktycznie już noc, jestem pełna podziwu, że dały radę. Pod koniec biedną Misię wzięłam na moment na barana, ponieważ mówiła, że nie dojdzie. Ale to taka magia, że jak weźmiesz dziecko na ręce, czy właśnie na barana choćby na 2 minuty, od razu “jest lepiej” i nóżki dają radę jeszcze trochę przejść. Obie dziewczynki były padnięte, pomogliśmy im więc przebrać się w piżamkę i umyć ząbki. Po chwili już spały. Na drugi dzień wszyscy wstaliśmy późno i udało się odespać zmęczenie.
Nowy Rok przyniósł nową organizację w naszej rodzinie. Jeszcze będę o tym więcej pisać w osobnym poście, ale okres nauki zdalnej i przerwy świątecznej poświęciliśmy na wiele przemyśleń dotyczących naszego podejścia do pewnych spraw. Ale tak jak mówię o tym kiedy indziej.
Jeśli chodzi o naukę zdalną, a były jej 3 dni przed Świętami i 3 dni po Nowym Roku to muszę wam powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczona. Pani świetnie sobie radziła z maluchami, grzecznie siedziały przed komputerami i pracowały w książkach. Pani na lekcjach wyciszała mikrofony, gdy ktoś chciał się zgłosić musiał podnieść wirtualną łapkę. Najgorzej niestety wypadł angielski – tu pani zupełnie sobie nie radziła, w zasadzie częściej słyszałam dzieci niż ją. Na dodatek puszczała jakieś filmiki, które się zacinały, więc uczniowie głośno komentowali np. “Proszę pani u mnie nie działa” , “U mnie nic nie słychać” , więc panował ogólny chaos. Wszystkie lekcje trwały pół godzinki a potem dzieciaki miały 15 minut przerwy. Moje dziewczynki przychodziły w tym czasie do kuchni, albo szły się bawić do siebie i kazały się wołać, gdy czas minie. Szło to naprawdę sprawnie. Siedziały oczywiście przy jednym komputerze i nawet jakoś daliśmy radę pracować na trzy, choć nie powiem, raz musiałam mieć lekcję z telefonu i korzystać z Internetu zewnętrznego.
W oczekiwaniu na ferie, które rozpoczną się u nas w następnym tygodniu, staramy się coś fajnego robić w weekendy na świeżym powietrzu. Odwiedziliśmy Ogród Botaniczny UW i wystawę świateł, okoliczne parki i place zabaw. Z utęsknieniem wypatruję wiosny, ale niestety jeszcze nie czas – póki co leży śnieg, więc jeśli tylko się da chodzimy na sanki.
Zaczęliśmy również chodzić na basen, oczywiście gdy jechaliśmy pierwszy raz była taka śnieżyca, że poruszaliśmy się z prędkością 20km/h i zastanawialiśmy się gdzie zaczyna się i kończy jezdnia. Sypało tak mocno, że biedna Misia, która szła z opuszczoną głową wbiegła na szlaban i odbiła się od niego upadając na pupę. Była nieszczęśliwa, bo szlaban uderzył ją prosto w ząbek, który się rusza 🙁 Na basenie wszystko całe szczęście wróciło do normy i wszyscy byli zadowoleni. Dziewczyny były tak wykończone, że o 20 smacznie chrapały już w swoich łóżeczkach 🙂
Styczeń kończy się szaroburo, z małą ilością śniegu. Nasza szkoła pracuje w trybie zdalnym we wszystkich klasach 4-8. Może to i dobrze, bo przynajmniej dzieci nie zostaną wysłane na kwarantannę w czasie ferii. Dziś ponad 36 tysięcy zakażonych, oczywiście dane są jakie są, pewnie jest ich 3 razy więcej. Na razie jesteśmy zdrowi i oby tak zostało. Czekamy na luty, niech mija szybko, od marca już rzut beretem do wiosny 🙂
3 komentarze
Agata
Intensywnie. 🙂
U nas styczen byl mrozny, snieg troche popadal, ale bez szalu. Luty zaczal sie za to wiosennie. 🙂 Moje dzieciaki caly czas chodza normalnie do szkoly, ale za to caly czas w maskach. Wlasnie trwa debata, czy “uwolnic” dzieci od obowiazkowych maseczek w szkolach…
izzy
Tak, u nas też rzeczywistość w stylu wychodzimy i odwieczne pytanie: Gdzie moja maseczka! Mam nadzieję, że już wkrótce zniosą ten obowiązek. Przecież dzieci w szatni przebywają chwilkę a w sali i tak maseczek nie noszą u nas. Tyle, że na korytarzu więcej ludzi, ale każdy idzie do siebie i tyle. To już nie te czasy, że chodziło się po całej szkole 🙁 No może nie takie maluchy jak moje, ale na pewno nie siedziało się w sali na przerwie.
olitoria
Ten śnieg w święta, a przed wszystkim w wigilię… Magia! Miło spędzacie czas, fajnie się czyta. Nie wiem co więcej napisać, bo w sumie wszystko piszemy sobie gdzie indziej, także… 😀