Opanować emocje.
Moja starsza córka jest dzieckiem całkowicie burzącym wyobrażenie o rodzicielstwie. Gdy trafiła do nas miała zaledwie 10 tygodni a już wiedziała jak ustawić świat po swojemu. Krzyczała wniebogłosy, gdy była głodna, by nakarmienie jej stało się dla innych priorytetem. Nie chciała leżeć na pleckach jak większość dzieci, najlepiej czując się w pozycji pionowej, by móc obserwować świat. Gdy nauczyła się chodzić, nigdy nie kierowała się w tę samą stronę co inni – poznawała otoczenie od tej strony, od której było jej wygodniej. Gdziekolwiek poszła pokazywała paluszkiem to co ją interesowało i z zachwytem wołała: “oooo!”
Od samego początku staraliśmy się nadążyć za nią, dotrzymać jej kroku, każdy dzień przynosił więc niespodzianki, był wyjątkowy. Kiedy nauczyła się mówić, a stało się to na dość wczesnym etapie rozwoju, do paluszka dołączył jej własny, prawdziwy opis tego co się dzieje dookoła. Przebojowo szła do przodu nie zatrzymując się i nie zważając na to gdzie jest. Odczuwała całą sobą.
Przygoda ze żłobkiem (1 rok) a potem z przedszkolem (3 lata) to bardzo ważny etap, w którym Milka nie tylko musiała odnaleźć się w grupie rówieśników, ale również nauczyć rutyny i dyscypliny w miejscu innym niż dom. Z jednej strony była zawsze uwielbiana przez dzieci – kreatywna, pomocna, proponująca tysiące wspaniałych zabaw, z drugiej jednak lubiąca dominować. Zawsze było jej trudno odpuścić, zwykle próbowała przeforsować swoje stanowisko. Zdarzało się, że w emocjach popchnęła jakieś dziecko, wyrwała zabawkę, postawiła na swoim. W domu pracowaliśmy nad jej zachowaniem, ale niestety w przedszkolu nie do końca mieliśmy nad tym kontrolę. Mogliśmy tylko liczyć na interwencję ze strony pani wychowawczyni, ale czy ona robiła to dobrze? Czy poświęcała dziecku tyle czasu ile powinna? Zapewne nie. I trudno ją winić, w końcu w grupie było ponad 20 dzieci i niemożliwe jest, by każdemu z nich poświęcić indywidualnie tyle czasu ile sytuacja by tego wymagała.
Wspominałam wam wiele razy, że grupa zerówkowa nie była spełnieniem naszych marzeń. Znalazły się w niej dzieci z przedszkola i to akurat takie sprawiające problemy oraz nowe dzieciaki, które nie ułatwiały pracy z naszym dzieckiem. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie nadszedł moment, w którym przestaliśmy mieć wpływ na naszą córkę i musimy liczyć na to, czego nauczyła się do tej pory.
Wiem, że większość dzieci ma problem ze słuchaniem i wykonywaniem poleceń, ale to nie jest usprawiedliwienie. Milkę kiedyś mój mąż trafnie ocenił, że jest jak walec, który zanim się zatrzyma, pojedzie jeszcze kilka metrów. I dokładnie tak z nią jest. Kiedy się do niej mówi, bywa, że kompletnie do niej słowa nie docierają, dopiero za którymś razem “usłyszy”. Jeśli do tego dojdą jeszcze zwariowane koleżanki, nakręcają spiralę jeszcze bardziej i walec zamiast kilka dodatkowych metrów w dół, stacza się ich kilkanaście. I nie chodzi tu o błahe rzeczy. Na przykład w zerówce pani prosiła, by Milka nie biegała po korytarzu, gdy idą na stołówkę a ona nadal biegała. I dziesiątki innych rzeczy, które były ważne nie tylko ze względu na pracę w grupie, ale również ze względów bezpieczeństwa. Czasem mam wrażenie, że moja córka jest jak rybka, która dopłynie do końca akwarium i kompletnie nie pamięta gdzie jej podróż się zaczęła. Gdy pani czy ja rozmawiam z nią, wyraża skruchę (czyli wie, że zrobiła źle) i obiecuje poprawę. Niestety sytuacja powtarzała się, zwłaszcza gdy dobierała się z koleżankami. Wiele razy ona sama też była rozdarta, gdy przychodziła do domu i opowiadała o różnych niekoniecznie fajnych sytuacjach z którymi czuła się moralnie źle. Cóż z tego skoro następnego dnia sama ciągnęła do koleżanek wkręcając się w kolejną karuzelę, której nie da się zatrzymać.
Cieszyliśmy się, gdy Milka trafiła do klasy, w której większość dzieci nie znała się. W zasadzie została jedna dziewczynka z którą chodziła jeszcze do przedszkola i to do niej właśnie przylgnęła. Dziewczynka zwariowana, szalona, nakręcająca emocje. Trudna to sytuacja, bo z jednej strony moja córka jest zbyt żywiołowa i aktywna, by dobrać się ze zbyt spokojną grupą a z drugiej nadpobudliwe dzieci działają na nią jak płachta na byka. Nigdy nie chciałam jej stłamsić a raczej nauczyć panować nad tym co robi i jak się zachowuje. A to nie jest takie proste. Już na samym początku, na pierwszym zebraniu we wrześniu pani powiedziała, że Milka nie słucha jej, szaleje na przerwach, w czasie lekcji odwraca się i gada do koleżanek. Przed świętami jednak dowiedzieliśmy się, że np. dwa razy przewróciła choinkę i przez nią dzieci czegoś tam nie zrobiły, popychała koleżanki, wyrywała im rzeczy, wdawała się w szarpaninę z kolegami. W domu aż tak ekstremalnie nie było, ale również nie słuchała poleceń, z siostrą czasem zaczynała konflikt i była złośliwa prowokując do niepotrzebnych zachowań.
Analizowaliśmy zachowanie mojej córki na kilka sposobów:
1) Zasady
Nie zawsze przestrzega ustalonych norm, nie potrafi (lub raczej nie chce) dostosować się do tych, które nie są jej po drodze i wielokrotnie upominana nadal nie zmienia swojego zachowania. Nie panuje nad emocjami, działa porywczo i bez namysłu. Z jednej strony można powiedzieć, że coś jest nie tak z nią. Ale wydaje mi się, że żyjemy w takich czasach, gdzie rodzice ciągle poszukują gotowej diagnozy zachowań dziecka wykraczających poza ustalone normy. Wrzuca się takiego malucha w ramki dopasowując zachowanie do symptomów zaburzeń i próbuje leczyć. Poczytałam trochę o nadpobudliwości i innych podobnych problemach, ale stwierdziłam, że nie do końca to jest to. Milka potrafi się skoncentrować i wyciszyć. Potrafi słuchać i wykonywać polecenia, to nie jest tak, że ona jest taka zawsze. Nie chciałabym na siłę doszukiwać się problemu tam gdzie go nie ma. Bo tak naprawdę to ona jest jeszcze małym dzieckiem i jeśli nie panuje nad emocjami to moją rolą jest w niej wypracować tę umiejętność. Przecież spora ilość dorosłych tego nie potrafi – krzyczą, biją, trzaskają drzwiami, przeklinają- czy to jest ok? Nie jest ok, a spotykamy się z tym na co dzień. Dlatego nie będę oczekiwać od mojego dziecka, by zawsze było posłuszne, by zawsze reagowało tak jak powinno. Nie na tym etapie. Gdy będzie miało tyle lat co ja, można od niej wymagać, żeby panowała nad emocjami, by mówiła zawsze to co powinna w danej sytuacji, by potrafiła uszanować zdanie innych, by reagowała we właściwy sposób. To jest ideał do którego będziemy dążyć, ale z góry wiem, że nie jest to takie proste. Jesteśmy tylko ludźmi.
2) Schemat zachowania.
Mój mąż kiedyś zadał mi pytanie, czy miałabym te same obawy jeśli chodzi o nasze dziecko, gdyby była chłopcem. I wiecie co? Chyba jednak nie. Gdzieś tam w głowie mam mimo wszystko utarte schematy zachowania przypisane do płci. Od dziewczynek oczekuje się jakiejś rozwagi, ułożenia, bycia po prostu grzecznym. Aktywny chłopak to “smyk”, jest to uważane za normalne, tacy są chłopcy. A tymczasem dziewczynki też nie zawsze są księżniczkami. Nie powiem złego słowa na moją córkę, bo byłam taka sama. Nie lubiłam lalek – wolałam misie, chętnie chodziłam po drzewach i bawiłam się samochodami. Grałam z chłopakami w piłkę, lubiłam samochody i sport. Na lekcjach non stop pani zwracała mi uwagę, że gadam, nawet do tego stopnia, że w 1 klasie przesadziła mnie do mega nudnej koleżanki, bo wiedziała, że tam nie znajdę poklasku.
Pewnie gdybym wysłała moją Milkę na badania okazałoby się, że jej zachowanie wykracza poza ustalone normy. Czyżby? A może ja i tysiące innych dzieci też powinniśmy byli przejść przez terapię?
3) Dziecko jest tylko dzieckiem.
Wielu moich znajomych wyznaje tę teorię, ja nie. Owszem, dziecko jest dzieckiem, nie dorosłym, więc nie ma tego samego doświadczenia, ale można mieć wobec niego pewne wymagania dostosowane do wieku i nie usprawiedliwiać wszystkich jego czynów tym, że nie wie co robi. Dziecko już na bardzo wczesnym etapie to wie, wyczuwa, testuje granice, manipuluje, by osiągnąć swój cel.
Spotkałam się niedawno z koleżanką i jej synem w tym samym wieku co Milka. Gdy wróciłam do domu miałam jedno ważne przemyślenie – takie byłoby moje dziecko, gdybym nie robiła tego co robię, gdybym nie pracowała nad nią. Chłopiec od samego początku robił co chciał, rodzice zgadzali się na wszystko “dla świętego spokoju”, gdy nie mogli sobie z nim poradzić posługiwali się tabletem i telefonem, by go wyciszyć. Skutki są takie, że w pierwszej klasie przeniósł te wszystkie zachowania na inne dzieci i inicjuje konflikty i problemy.
Jestem przekonana, że moja córka byłaby taka sama.
To, że ma taką a nie inną osobowość i charakter nie usprawiedliwia złego zachowania wobec innych. Nie może być tak, że gdy zwróciłam uwagę synowi koleżanki, by nie wyłączył tablet w czasie posiłku to on pokazuje mi język a mama twierdzi, że “on taki jest” “ten typ tak ma” Nie cierpię tego określenia, bo o ile faktycznie osobowość człowieka trudno zmienić, tak pewnych zachowań musimy dziecko po prostu nauczyć.
Kiedyś była taka sytuacja, że Milka popchnęła w domu Misię. Nie było to nie wiadomo co, szarpały się o jakąś zabawkę, więc gdy tamta nie chciała odpuścić to starsza siostra w złości ręką przyłożyła jej po plecach. Nigdy nie bagatelizujemy czegoś takiego. Zadaliśmy więc Milci pytanie, czy my ją bijemy i popychamy. Mówi, że nie. Pytam więc jak by się czuła, gdybym ją uderzyła, bo nie zrobiła tego o co prosiłam. Mówi, że czułaby się źle i na pewno by ją bolało. To zapytaliśmy w takim razie jak myśli co czuje jej siostra i tak doszliśmy razem do tego, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Jasno postawiliśmy sprawę, że nie będziemy tolerować takiego zachowania i nie życzymy sobie, by na kogokolwiek podnosiła rękę, czy to w domu czy w szkole. Koleżanka natomiast próbowała mi wmówić, że takie zachowania są normalne. Bo przecież “ona rozmawiała z innymi mamami i u nich rodzeństwo też się bije” To ma być pocieszające? Dla mnie nie jest, bo jeżeli daję przyzwolenie na uderzenie siostry czy brata to daję przyzwolenie na niepanowanie nad emocjami i agresję. Najpierw brat, potem kolega w szkole a potem kto? Partnerka? Żona? To nie jest tak, że powiedzieliśmy raz i poskutkowało, że Milka już nigdy nikogo nie popchnęła, że nie szarpała się, że już jest ok. Nie jest do końca ok, ale nie jest gorzej i jeśli się zdarza to jest to sporadycznie. Będziemy dotąd rozmawiać i nad tym pracować aż nasze dziecko nauczy się, że co innego bronić się a co innego wykorzystywać swoją siłę w forsowaniu swojego zdania.
4) Wolność.
Milka jest dzieckiem wyjątkowym. Naprawdę. Jest mądra, kreatywna, widzi to czego inni nie zauważają, odczuwa emocje, których inni nigdy nie odczują. Pod twardą skorupą przebojowej dziewczynki kryje się krucha i bardzo wrażliwa istota, która codziennie zmaga się z tym jak pogodzić swoje pragnienia z regułami, które stawia jej życie. Buntuje się, by nie zatracić swojej tożsamości i czerpać garściami to, co oferuje świat naiwnie wierząc, że wszyscy ludzie są dobrzy i wrażliwi tak jak ona. Rozdarta między swoimi pragnieniami a próbą zadowolenia innych (nas, dziadków, pani w szkole) codziennie musi wybierać, którą drogą iść.
Doskonale to rozumiem dlatego nie doszukuję się w niej ani zaburzeń ani odchylenia od norm, które w zasadzie tworzone są przez nas samych. Staramy się więc wyciągnąć z niej tę esencję i nauczyć w jak najlepszy sposób wykorzystać to w życiu. Póki jeszcze możemy, bo reszta będzie zależała od niej. To ona musi dokonać wyboru, to ona ukształtuje swoje życie. Jesteśmy obok, by pomóc jej być najlepszą wersją siebie.
Pracujemy nad wyciszeniem emocji. O tym w jaki sposób napiszę już następnym razem. Nie jest łatwo i czasem jestem zmęczona tym, że znów coś nie wyszło. Ale czy musi zawsze wychodzić? Nie musi, choć byłoby fajnie. Nie chcę mojej córki wysyłać na terapię. Myślę, że niewiele by to dało na tym etapie. Jestem jednak czujna i oczywiście otwarta na różne rozwiązania. Myślę, że mojemu dziecku przede wszystkim potrzeba akceptacji i pomocy, by umiało nauczyć się panować nad tymi wszystkimi emocjami, które nią targają.
6 komentarzy
Aglaia
Emocje u dzieci to chyba temat rzeka a u adopcyjnych to ta rzeka jest naprawdę długa i szeroka. Ja mam w głowie słowa pewnej pani psycholog, specjalizującej się w pracy z dziećmi po traumie, do której kiedyś poszliśmy na konsultacje próbując poradzić sobie z emocjami starszaka – niestety to co u dziecka wychowanego od narodzenia (czy nawet życia płodowego) w kochającej rodzinie biologicznej może mieścić się w szerokiej normie u dziecka adoptowanego może już być objawem trudności. Niestety stres, któremu nasze dzieci są poddawane w zasadzie od początku swojego istnienia niekorzystnie wpływa na mózg – u niektórych dzieci uda się to skompensować w rodzinie adopcyjnej, u niektórych nie zawsze i nie do końca. Nie chodzi o to żeby dziecko szufladkować – „adopcyjne=nie radzi sobie z emocjami” ale raczej żeby mieć tego świadomość i wiedzieć co robić a czego lepiej nie. A nawet jak tę wiedzę posiądziemy to dziecko i tak wiele raz nas zaskoczy 😉 .
Ja też ma w domu dość trudny egzemplarz, który co prawda na zewnątrz (w szkole, na piłce, wśród znajomych) uchodzi za dziecko idealnie zrównoważone, potrafiące przystosować się do narzuconych reguł (ale nie dające sobie w kaszę dmuchać 😉 ). Za to w domu często daje upust emocjom w sposób trudny do zaakceptowania. Dostaje się zazwyczaj mi, rzadziej tacie czy siostrze (ale też ich nie oszczędza za nadto). Jednocześnie zaczyna mieć świadomość tego co go negatywnie nakręca ale trudno mu zaakceptować narzucane w związku z tym ograniczenia i koło się kręci.
Nam kilka rozmów z psychologiem pomogło – uporządkowaliśmy trochę nasze myślenie o jego emocjach, dostaliśmy plusa za to co robimy dobrze, skorygowano niektóre nasze metody, dowiedzieliśmy się, w którym momencie powinna nam się zapalić lampka alarmowa. Byliśmy sami – tylko ja i mąż. Terapię dla dziecka na razie odłożyliśmy ale z tyłu głowy mamy tę opcję. Chociaż na terapię u sensownego specjalisty czeka się naprawdę bardzo długo.
Co do przemocy między rodzeństwem – to z własnego doświadczenia (zarówno matki jak i siostry; mój mąż mówi to samo jako ojciec i brat) jak i doświadczenia znajomych (a właściwie nie mamy znajomych, którzy wychowywaliby jedynaki) to jednak zjawisko w pewnym sensie „normalne” – trochę jak walka o pozycję w stadzie. Możemy stawać na głowie żeby dzieci traktować tak samo ale one zawsze będą uważały, że to drugie ma lepiej, fajniej, ma więcej uwagi itp. itd. Mniej lub bardziej wyrafinowane formy przemocy fizycznej, psychicznej czy werbalnej zdarzają się każdemu znanemu mi rodzeństwu. Czasem rodzic powinien wkroczyć, czasem jednak dzieciom warto dać przestrzeń na ułożenie tych relacji samodzielnie. Z resztą to co nam często wydaje się przemocą one same traktują jako zabawę – mi samej czasem zdarzyło się zwracać dzieciakom uwagę, że jedno wobec drugiego zachowuje się niestosownie a one stanęły – popatrzyły na mnie jak na kretynkę i stwierdziły „Mamo ale to tylko zabawa”. U mnie dochodzi jeszcze różnica płci i siły fizycznej więc jestem bardzo wyczulona bo zrobić krzywdę – nawet w zabawie – jest bardzo łatwo – raz już byliśmy na SOR a córka do dziś ma pamiątkę w postaci małej blizny. Z resztą zauważyłam ciekawą rzecz – syn zdecydowanie częściej stosuje wobec siostry trudno akceptowalne dla nas rozwiązania siłowe, córka trudno zauważalną, bardziej wyrafinowaną przemoc psychiczną i doskonale wyczuwa, że na brata to działa. I jak tu nie popaść w stereotypowe myślenie – panowie rozwiązują problemy siłą, panie stosują bardziej wyrafinowane ale równie niebezpieczne rozwiązania…
izzy
Dokładnie jest jak mówisz. Pomimo tego, że dziecko trafia do nas wcześnie i nie doświadczyło wielkiej traumy w rodzinie biologicznej (jak ma to miejsce już u kilkulatków) to jednak brak właściwej opieki i miłości w życiu prenatalnym i wczesnym niemowlęctwie potrafi długo odbijać się echem.
Mam to cały czas w głowie, zwłaszcza przy starszej córce, ponieważ jej doświadczenia są zupełnie inne niż siostry, pomimo, że pochodzą od tej samej matki.
Na razie moja wiedza i doświadczenie pozwala mi wierzyć, że większość jej zachowań wynika z osobowości i charakteru. Nie widzę nic takiego, czego nie widziałabym u innych dzieci i co wymagałoby dalszych, fachowych działań. Myślę jednak o czymś na wakacje np. terapii Tomatisa, o której kiedyś pisałam i co stosowała moja koleżanka po adopcji 4-latka, albo coś innego. Same rozmowy nie wniosą wg mnie u nas niczego więcej ponad to, co mogę zrobić sama.
Jeśli chodzi o rodzeństwo to oczywiście zgadzam się, konflikty były, są i będą. Podobno to właśnie dzięki temu dzieci takie dużo lepiej radzą sobie w dorosłym życiu, bo gdzieś tam od małego musiały “walczyć” o swoją pozycję, o prawo do własnego zdania itd. Jednakże nie jest dla mnie akceptowalne zachowanie rodzica, który przymyka oko na wszystko “bo przecież to tylko dziecko”, “bo przecież rodzeństwo zawsze się tłucze” Mam przed oczami cały czas ten obraz u koleżanki, gdzie młodszy syn siedzi na siostrze i po prostu szarpie, wyrywa jej włosy, a mama najpierw nie reaguje a potem zwraca uwagę nie jemu a siostrze – no bo przecież “starszy musi ustąpić” Ta sytuacja ma miejsce ponad 8 lat i jest coraz gorzej.
Ja staram się nie wtrącać póki nie muszą. Czasem po “kłótni” wołam osobno jedną i drugą i jeszcze rozmawiamy na ten temat. Chwalę, że np. któraś odpuściła, ustąpiła. Czasem rozmawiam z obiema i mówię na głos argumenty jednej i drugiej, żeby wiedziały, że obie mają rację, ale jeśli będą kurczowo trzymać się swojego to do niczego nie dojdą. Nigdy na szczęście się nie biły, są złośliwe czasami, ale naprawdę nie stosują na sobie przemocy, cudownie jest na nie patrzeć, słuchać, bo wiem, że moje gadanie nie idzie na marne 😉
Trzymam kciuki za nasze dzieciaki, by złość i inne emocje potrafiły trzymać na wodzy :))
Magda
Hej! ja mam podobne dziecko! po dlugim niedowierzaniu i namowach poszlam na integracje sensoryczna i nagle zrobilo sie lepiej! a po jeszcze dluzszym suszeniu glowy poszlam na badania przetwarzania sluchowego i bingo! no i teraz zaczynamy. o ile integracja sensoryczna wyciszyla rozne nadwrazliwosci i nieopanowania na 60-80 procent to jesli terapia przetwarzania sluchowego da jeszcze 15 to bedzie cudnie…ale moze dac wiecej. bo jesli dziecko ma ten problem w pierwszej klasie… to w czwartej- w ktorej jestesmy to jest juz to problem ktory sie przeklada na na nauke i godziny…odrabiania lekcji…
izzy
Moja córka nie ma problemów w szkole. Rozprasza się, fakt, ale myślę, że to da się zmienić. Nie jest dzieckiem, które non stop chodzi nabuzowanie emocjami i wybucha. Natomiast są takie sytuacje, w których działa spontanicznie i bez namysłu, co czasami prowadzi do niepotrzebnych konfliktów. Na przykład jakieś dziecko trzyma coś a ona mówi: Pokaż. Nie czeka jak jej druga osoba da tę rzecz tylko wyrywa z ręki. Nad tym pracujemy.
Ona taka po prostu jest. Musi mieć tu i teraz. Nie później. Później będzie za późno.
Sensorykę robi sobie sama chodząc latem po kamieniach na podwórku, sama organizując sobie zadania kreatywne, bo tu uwielbia 🙂
Pozdrawiam serdecznie
olitoria
OMG Izzy, gdy to czytałam to trudno mi było uwierzyć, że chodzi o 6-7 latki, raczej o… licealistki! Naprawdę w tym wieku koleżanki mają na siebie taki wpływ?! Przecież to jeszcze dzieci. To znaczy, ja już co nieco wiem od ciebie, ale nadal sądzę, że to ewenement. Że w grupie takich maluchów może się zdarzyć ew. jedna taka osoba z silną osobowością i dziwnym zachowaniem. Nietypowym dla wieku. U Tamalugi są takie dzieci, że tam się nawet mniejsze grupki nie tworzą ani duety. Każdy bawi się z każdym i żadne dziecko nie sprawia większych problemów, a już na pewno nie jest dominujące. Co do samej Milki to myślę, że jej to przejdzie samo. Serio. Oczywiście to świetnie, że nad tym pracujecie, bo musi mieć wzorce i wiedzieć, jakie macie podejście, ale resztę wypracuje sama. To świetna dziewczynka, sama się o tym przekonałam 🙂 Co do rodzeństwa to hmmm. Biło się i bić się będzie jak świat światem. To znaczy bić w cudzysłowie. Wiesz, co mam na myśli. To też do przeczekania. Skończy się, gdy… któraś wyprowadzi się z domu, hahaha! Trzymajcie się Kochani, buziaki!
izzy
Tak kochana to już nie te czasy co kiedyś niestety. Zawsze oczywiście zależało z jakiego domu dzieci pochodzą, ale teraz ma to dodatkowe znaczenie. Kiedyś nie było takich możliwości a teraz dzieciaki mają mnóstwo dodatkowych zajęć przez co są bardziej rozwinięte i dobierają się w grupy np. tylko te dzieci, które znają karate, które grają w gry komputerowe, które coś tam itd. Kolejna rzecz to rodzice, zalezy ile pracują, ile poświęcają dziecku czasu. To wszystko jest strasznie złożone. Ostatnio mieliśmy takie zdarzenie, napiszę więcej może w osobnym poście, dziewczyny były u kolegi, przyszedł też sąsiad, nie spodobało mu się co powiedziała Milka i słuchaj wziął piłkę do kosza i przywalił jej tak mocno w głowę, że mógł jej zrobić krzywdę. Pytam koleżanki (ja tego nie widziałam) o co chodzi, a ten chłopak (7 lat) podobno do psychologa chodzi. Na co od razu moje pytanie: co się dzieje w jego rodzinie…. No i wyszły kwiatki. Także widzisz, często zależy od grupy, jakie dzieci się dobiorą, z jakich domów, ja się cieszę, że dziewczynki są w tej klasie, w której są, bo 2 pozostałe są trudne, jedna to ta z dziećmi z zerówki (masakra) druga to własnie z tym chłopakiem (i innymi ciekawymi dziećmi) Aż strach pomyśleć. Dziecka nie ochronisz, więc jak tu mądrze przygotować na różne sytuacje? A wszystkiego nie przewidzisz, muszą sami przejść przez zycie. No nic… zobaczymy. My pracujemy i jest o niego lepiej (tez w osobnym poście, mam nadzieję, że jeszcze w tym roku 😉