Adopcyjne dylematy. Prawdziwa mama.
Każdy Dzień Matki jest dla mnie radosnych dniem, w końcu ja również te 8 lat temu dołączyłam do zacnego grona posiadających dzieci. Jednakże choćby nie wiem co, nigdy nie będę mamą, która dała życie. Póki dziewczynki były małe, myśl o kimś, kto zawsze będzie częścią moich dzieci była gdzieś bardzo daleko, ale jawność adopcji wisi nad nami od zawsze.
Dzień Matki w tym roku był wyjątkowy, a może powinnam napisać wyjątkowo trudny. Wydarzenia go poprzedzające i to co nastąpiło później, na zawsze zmieniły w oczach moich dzieci to czym jest adopcja.
Dwa dni przed świętem, kiedy Misia właśnie szła na górę szykować się do spania, w połowie schodów zatrzymała się i zapytała, czy raczej stwierdziła “Skoro pani, która rodzi dziecko jest mamą tego dziecka to pani, która urodziła nas też jest naszą mamą?” Byłam zaskoczona. Może nie samym pytaniem, przygotowywałam się na nie od zawsze, ale czas i miejsce tych trudnych rozmów po prostu zawsze mnie zaskakują. Milczałam kilka sekund a przez moją głowę zdążyło się przetoczyć tysiące myśli. Wiedziałam, że muszę potwierdzić, nie mogę jej okłamać, ale wypowiedzenie tego słowa TAK okazało się tak trudne dla mnie, że bałam się, że nie będę w stanie tego zrobić. Ale zrobiłam. Bo musiałam. Bo tak trzeba. Misia przyjęła informację z komentarzem “Rozumiem, czyli mam 2 mamy, panią, która nas urodziła, prawdziwą mamę czyli ciebie no i jeszcze babcię” Rozbawiła mnie tą babcią, więc wyjaśniłam jej na szybko, że babcia jest moją mamą, nie jej, ale oczywiście też jest ważna. I choć było mi bardzo, bardzo trudno przyznać, że moje dziecko ma dwie mamy, bo w tak strasznie egoistyczny sposób chciałabym być tą jedyną, to słowo “prawdziwa” ukoiło choć trochę ból mojego serca.
Było już wtedy bardzo późno, więc nie chciałam rozwijać tematu, tym bardziej, że Misia pobiegła już na górę myć ząbki. Wiedziałam jednak, że to czas, by porozmawiać z obiema dziewczynkami…
Chwilę po Dniu Matki, po wieczornej kąpieli, wróciłam do rozmowy. Posadziłam dziewczynki razem na łóżku i nawiązałam do dialogu na schodach. Uznaliśmy, że są gotowe, by po raz pierwszy w życiu nazwać rzeczy po imieniu – kobieta, która ich urodziła to ich matka biologiczna. Padło więc pytanie, dlaczego nie chciała być ich mamą, dlaczego je oddała. Na dzień dzisiejszy powiedziałam im, że z jakichś powodów nie była w stanie zaopiekować się nimi w dobry sposób i podjąć się roli mamy, dlatego powierzyła ją komuś innemu. I w tym momencie dotarło do mojej młodszej córki, że w zasadzie mogły znaleźć się w innej rodzinie. Potwierdziłam.
Myślę, że te informacje były dla nich przełomowe, ale są już na tyle dojrzałe, by móc tę prawdę udźwignąć bez zachwiania ich poczucia bezpieczeństwa. Rozmowa nie trwała długo. Po kilku minutach obie dziewczynki stwierdziły, że już wszystko wiedzą i czy możemy już czytać książeczki. Nie przedłużałam. Wiedziałam, że to i tak dużo jak na pierwszy raz.
Nie potrafię wam opisać słowami jak trudno było mi wyrazić to, co wiedziałam od zawsze. Usłyszeć siebie mówiącą im to, co boli, ale to, co muszą wiedzieć i z czym muszą pogodzić się i żyć dalej. I choć pozornie nie zrobiło to na nich większego wrażenia, od tamtej pory co jakiś czas Misia przychodzi do mnie i pyta czy ją kocham, czy na pewno kocham, czy nie chciałabym innego dziecka. Milka zgodnie ze swoim charakterem przyjęła informacje i zamknęła je na klucz w dolnej szufladzie swojego serca. Dlatego na każdym kroku trzeba jej przypominać o naszej bezgranicznej miłości do niej. Pomimo, że na pozór jest dziewczynką bardzo otwartą i twardą, jest też bardzo wrażliwa i łatwo zachwiać jej poczuciem własnej wartości.
Tak jak wspominałam wiele razy postanowiliśmy dawno temu, że jesteśmy zawsze gotowi do odpowiedzi na trudne pytania, ale sami nie inicjujemy poważnych rozmów. Zdarza mi się oczywiście wracać do tematów związanych z adopcją, wspominamy jak czekaliśmy na dziewczynki, jak wyglądały pierwsze dni, bardzo lubią słuchać historii z przeszłości czy oglądać zdjęcia i filmiki. Kiedy potrzebują pytają i myślę, że w głowie przez cały czas układają swoją życiową układankę.
Jestem na 100% pewna, że obrana ścieżka jest słuszna. Dziecko potrzebuje prawdy, ale dawkowanej w umiejętny sposób, by umieć sobie z nią poradzić. 5-latkowi wystarczy informacja, że mama go nie urodziła, 7-8latek potrafi już wyciągać logiczne wnioski. Kolejny raz potwierdza się to co mówiła psycholog – wystarczy zasiać ziarnko a ono będzie kiełkować i dojrzewać we właściwym tempie. To tempo niech nadaje nasze dziecko, nie my.
To prawda, nigdy nie będę mogła powiedzieć swoim dzieciom jak nosiłam je w brzuszku, nie mam dla nich szczęśliwych historyjek jak to było gdy zobaczyliście na teście dwie kreski, jak czekaliśmy na jego przyjście. Moje dziewczynki często mówią, że szkoda, że ich nie urodziłam, że gdyby były w brzuszku to na pewno robiłyby to czy tamto. Tego nie było i nie będzie. Mamy jednak tysiące innych wspaniałych historii, które piszą ich i nasze życie. Dzień Mamy jest ważny owszem, ale nie przywiązuję do niego jakiejś wielkiej wagi. Na co dzień mam świadectwo ich wielkiej miłości i jeszcze jedna laurka czy całusek nie sprawia, że czuję się bardziej wyjątkowa. Bo każdy dzień jest wyjątkowy – czasem wspaniały a czasem pełen nerwów. Ale na koniec dnia, gdy śpią a dom staje się cichy wiem, że nie zamieniłabym ich na żadne inne dzieci, nawet za cenę ciąży.
2 komentarze
Aglaia
Jak wiesz u nas zawsze były „dwie” mamy – ta co urodziła i ta co wychowuje. Nigdy nie używałam sformułowania “prawdziwa mama”. Nie chcę nic dzieciom narzucać – mam nadzieję, że same kiedyś zdecydują, która jest prawdziwa. Nie wydawało mi się żeby miało to na dzieci jakiś negatywny wpływ.
Natomiast nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojego synka kiedy zorientował się, że właściwie to mógłby wychowywać się w innej rodzinie i jego życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Miał wtedy jakieś 7.5 roku czyli mniej więcej tyle ile Twoje dziewczyny. Tu pomogły nam trochę opowieści o tym jak wygląda sam proces przygotowania do adopcji jeszcze przed przyjęciem dziecka. O tym jak ośrodek poznaje rodziców itp. żeby jak najlepiej dobrać rodziców do dziecka. To chociaż trochę ograniczyło takie myślenie, że „moje życie jest właściwie dziełem przypadkowej decyzji jakiejś pani”. Potem chyba nie wracaliśmy do tego tematu.
Rozmów dlaczego mamy biologiczne nie mogły ich wychowywać właściwie nie prowadzimy. Córka kiedyś zapytała ale wystarczyło jej jakieś ogólne stwierdzenie, że „nie mogła i nie bardzo wiemy dlaczego”.
izzy
Aglaia, znam Twoje podejście i nie będę polemizować, bo każdy przecież obiera swoją ścieżkę jesli chodzi o jawność adopcji.
Jak widzisz doszliśmy do tego samego punktu co Wy z tym, że moje dzieci wychowały/wychowują się w poczuciu, że mają jedną mamę, jednego tatę, 2 babcie i 2 dziadków. Może wyjaśnię jeszcze raz dlaczego. W momencie zrzeczenia się swoich praw, matka biologiczna moich dzieci postanowiła, że nie chce być ich mamą (pomijam powody) i rezygnuje z tej funkcji. Matką jest więc tylko z nazwy, bo tak nazywa się kobietę, która urodziła dziecko. Nie mam więc zamiaru wychowywać dziewczynek w poczuciu, że mają 2 mamy. Nie mają. Jeżeli kiedyś w przyszłości uznają, że chcą, by ta kobieta była obecna w ich życiu, wtedy ok, ich wybór i to jaką rolę będzie pełnić będzie należało do ich decyzji ( 2 mamy??) Ale póki co tak nie jest, więc wybacz, ale posiadanie 2 mam nie jest niczym fajnym. To nie ekstra lizak, czy ciasto, to świadomość inności, jako dziecko nie chciałabym z tym żyć – jedna mnie nie chciała, mam drugą. Dzieci nie mówią, ale co dzieje się w ich sercach tego się nie dowiemy.
Wszystkiego dobrego dla Was, przede wszystkim wspaniałych wakacji :))